James Eloisa - Księżna w desperacji 01 - Księżna w desperacji, CZYTADEŁKA, mix ROMANSE 300 stron ów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Magiezne oezarowanie
Milosny skandal
Niebezpieezny krok
Po prostu milosc
Przewrotny koehanek
ELOISA JAMES
Droga do marzen
Poskromienie ksifcia
Rozkosz za rozkosz
JULIE ANNE LONG
Pifkna i szpieg
Sekret uwodzenia
Uroeza i nieznosna
ADRIENNE BASSO
Grzeszne pragnienia
PoSlubic wieehrabiego
Skazany na milosc
KARYN MONK
Nami¢tnym szeptem
Slubna ucieezka
Wi(!zien milosci
REXANNE BECNEL
Lfk przed milosciq
Pogromea sere
CONNIE BROCKWAY
Kaprys panny mlodej
Ostatni bal
Zakoehany msciciel
MARY JO PUTNEY
Jedwabna tajemniea
Milosc szpiega
Rzeka ognia
NICOLE BYRD
Niepokorna lady
Nieuehwytny ksiqzf
Uwiesc dzentelmena
Szkarlatna Wdowa
Zlota dama
AMANDA QUICK
Klamstwa w blasku ksifzyea
Od drugiego wejrzenia
Podst(!p
Rzeka tajemnie
Zlota Orehidea
JANE FEATHER
Kusieielka
Wystfpny koehanek
Wyznanie
JULIA QUINN
Magia poealunku
Sekretny pami(!tnik
Mirandy Cheever
GAELEN FOLEY
Noe grzeehu
Pan; pozqdania
Ukoehana diabla
PEGGY WAIDE
Ksifzna jednego dnia
Pot(!ga uroku
TRACY ANNE WARREN
Lekeja milosci
Milosna pulapka
Milosny fortel
Przeklad
Maria Gorna
w przygotowaniu
MARY JO PUTNEY
AMBER
Wst@1
Listoyad1780
Mt9qtek markiza Wharton i Ma(mes6ury
Mala to pociecha dla panny na wydaniu: wiedziee dokladnie, dlacze-
go si~ nie ma zadnych zalotnik6w. W przypadku lady Roberty St Giles
prawda byla az nadto oczywista - podobnie jak brak staraj~cych si~
0
jej
r~k~.
Zart rysunkowy przedrukowany w magazynie ,;W~drowiec" przed-
stawial lady Robert~ z wielkim garbem oraz g~stymi brwiami zrosni~-
tymi nad nosem. Obok kl~czal jej ojciec, blagaj~c jakiegos przechodnia,
zeby pom6gl mu znaleze dla c6rki godnego malzonka.
Przynajmniej ten szczeg6l byl prawdziwy. Jej ojciec istotnie padl na
kolana na srodku ulicy w Bath, zupelnie jak na obrazku. Roberta uwaza-
ta, ze okreSlenie "szalony markiz",jakim ochrzczono go w owym czaso-
pismie, zawiera w sobie ziarenko prawdy.
- Chodzi im pewnie
0
malZenstwa wsr6d bliskich krewnych - po-
wicdzial, gdy zacz~la wymachiwae mu gazet~ przed nosem. - Pewnie
11Iysl~,ze na skutek malZenstw wewn~trz rodu masz jakieS fizyczne
1I1omnosci. Ciekawe zalozenie. A moglabys przeciez, na przyklad, cier-
pice najaqs niebezpieczn~ chorob~ psychiczn~ albo ...
- Alez, papo! - j~kn~la Roberta. - Nie mozesz od nich zaz~dae, zeby
wydrukowali przeprosiny? Kto mnie teraz zechce za zon~? Nie jestem
przccicz kaleq.
- Skqdze, P~czuszku, jesteS przeSliczna. - Ojciec sci~gnql brwi
w ~~I~:hokimnamysle. - Napisz~ pean ku czci twojej urody i posl~ go do
druku w ,;W~drowcu". Wyjasni~ im przy okazji, dlaczego wtedy w Bath
dalem si~ tak ponieSc emocjom, i zal<!cz~slowko
0
wybrykach roinych
niepoprawnych bezwstydnikow!
Owszem, w magazynie ,,w~drowiec" wydrukowano osiemsetosiem-
nastowersowy poemat markiza, w ktorym ten rzucal gromy na glow~
niegodziwego galgana, ktory osmielil si~ w bialy dzien znienacka skrasc
Robercie calusa na srodku ulicy. Niestety, do wiersza znowu dol<!czono
ow<!niepochlebn<! rycin~, a posrod uniesien markiza na temat niebez-
pieczenstw czyhaj<!cych na niewinne panny na ulicach Bath gin<!lzupel-
nie taki oto opis jego corki:
,,]ej swobodnej elegancji
Zazdroszcz<! nawet pIoche Graeye
o
bujnym lonie. Podziwiaj, swiecie,
Robert~, markizajedyne dZieci~!"
Na
proino
Roberta podkreSlala,
ie
"swobodna elegancja" niewie-
Ie mowi
0
ksztalcie jej plecow, natomiast sformulowanie "bujne lono"
moie
sugerowac,
ie
jest t~ga.
- Wszystko, co konieczne, zostalo tu powiedziane - odparl ze spo-
kojem markiz. - Kaidy rozumny czlowiek domysli si~ natychmiast,
ie
masz wyboTll<!figur~, szlachetne rysy twarzy i odpowiedni posag,
ie
nie
wspomn~ otym, co dostaniesz po mojej smierci. Zobacz, zawarlem tu
inteligentn<! wzmiank~
0
twojej przyszlej spuSciznie.
Roberta dostrzegla jedynie wzmiank~
0
tym,
ie
dostanie w wianie
jablon.
- To ze wzgl~du na rymy. - Ojciec wydawal si~ lekko poirytowany.
- Nie ma zbyt wielu slow, ktore rymuj<! si~ z wianem, wi~c musialem
zrymowac "wiana" i ,jablonie". Ale to chyba oczywiste,
ie
jablon jest
metafoq.
Widz<!c,
ie
Roberta nic nie rozumie, wyjasnil ze zniecierpliwie-
memo
- ] ablon oznacza nasz maj<!tekWharton i Malmesbury, ajak ci wia-
domo, mamy przeciei co najmniej jedenascie jablonek. Maj<!tek odzie-
dziczy wprawdzie moj bratanek, ale sady nie s<!jego cz~sci<!,wi~c przy-
padn<!tobie.
Moiliwe,
ie
jaeys inteligentni dientelmeni wydedukowali z poema-
tu markiza,
ii
jego corka posiada zgrabn<!figur~ oraz jedenascie jabloni,
ale iaden z nich nie pofatygowal si~ do Wiltshire,
ieby
przekonac si~
o tyro na wlasne oczy. NiewykIuczone,ie mial na to wplyw oryginal
obrazliwego rysunku, ktory przez dlugie miesi<!ce zdobil szyb~ wysta-
wow<!domu wydawniczego Humphreya.
A skoro markiz odmawial ponownego wyjazdu do miasta, gdzie tak
pohanbiono jego cork~ - ,,]eszcze mi za to podzi~kujesz", mrukn<!l nie-
jasno - lady Roberta St Giles odkryla z przykrosci<!,
ie
powoli zmierza
ku wyj<!tkowo nieciekawemu etapowi iycia, znanemu powszechnie jako
staropanienstwo.
Min~ly dwa lata. Co kilka miesi~cy Robert~ nawiedzala mysl
0
przy-
szloSci, ktoq niechybnie przxjdzie jej sp~dzic na przepisywaniu i archi-
wizowaniu wierszy ojca oraz ukladaniu w kolejnosci alfabetycznej od-
mownych listow od wydawcow na uiytek przyszlych biografow markiza.
W takich chwilach rodzil si~w niej bunt. Na proino jednak przekonywala,
blagala i plakala. Nie pomogla nawet grozba spalenia wszystkich poema-
tow, jakie znajdowaly si~ w domu. Dopiero gdy wrzucila do ognia kopi~
ody
Do budyniu, ktory ugotowala mi Mary,
ojciec zrozumial powag~ sytuacji.
I jedynie szantai przy uiyciu ostatniego zachowanego egzemplarza
wiersza
0
budyniu spowodowal,
ie
ojciec zgodzil si~ zabrac j<! na bal
noworoczny wyprawiany przez lady Cholmondelay.
- B~dziemy musieli si~ tam zatrzymac na noc - burkn<!l z niezado-
woleniem, wysuwaj<!c doln<!warg~.
- Pojedziemy sami - powiedziala Roberta. - Bez pani Grope.
- Bez pani Grope! - Markiz jui otwieral usta, by rozpocz<!c peln<!
ohurzenia tyrad~, lecz ...
- Papo, chyba chodzi
0
to,
ieby
wreszcie ktos zwrocil na mnie uwa-
~<;, prawda? Pani Grope na pewno Sci<!gn~labyna siebie wszystkie spoj-
rzcnia.
- Hm.
- B~d~
tei
potrzebowala nowej sukni.
- Doskonaly pomysl. Bylem ostatnio we wsi i widzialem,jakjedno
z dzicci pani ParthneII biega po podworzu sinoblade z zimna. Przyda jej
si~'jakis zarobek.
Roberta nie zd<!iyla zaprotestowac, bo markiz uciszyl j<!, unosz<!c
W
~()]'<;
dlon.
.~ Mam szczeq nadziej~,
ie
nie zamowisz sukienki u innej krawco-
wt'j. Potnysl tylko
0
biednej pani ParthneII ijej osmiorgu dzieciach.
Wlasnie mysl« - powiedziala Roberta -
0
jej nieudanych gorse-
lildl.
Na to ojciec zmarszczyl gniewnie czolo, mial bowiem wyrobione
zdanie
0
plochej naturze mody, a przy tym staral si~ wspierae finansowo
mieszkancow wsi, chociazby kupuj:j,c ich niezbyt udane wyroby.
Niestety, bal noworoczny nie przysporzyl Robercie zalotnikow.
Papa nie zgodzil si~ zostawie pani Grope w domu, twierdz:j,C,ze to
sprawiloby jej ogromn:j, przykrose. Totez Roberta sp~dzila wieczor, pa-
trz:j,c,jak inni gOSciechichocz:j, na widok slynnej kurtyzany. Nikogo nie
interesowalo, czy corka "szalonego markiza" ma plecy proste czy garba-
te;
0,
nie - wszyscy zaj~ci byli ogl:j,daniem metresy "szalonego marki-
za". Gospodyni byla oburzona, ze markiz osmielil si~ przyprowadzie na
jej bal swoj:j,kochanic~, wi~c ani myslala tracie czasu na przedstawianie
jego corki kawalerom.
Roberta siedziala w qcie i patrzyla, jak ojciec tanczy z pani:j, Grope.
Wymyslna fryzura kobiety udekorowana byla wst:j,zkami, piorami, kwia-
tami i klejnotami, calose zas wienczyl ptak wykonany z papierowej masy.
Roberta uznala to za wystarczaj:j,CYpowod, by udawae, ze nie zna wlasne-
go rodzica; ilekroe upierzona glowa kierowala si~w jej stron~, oddalala si~
szybkim krokiem. Odwiedzila toalet~ juz tyle razy, ze na pewno pozostali
gOSciepodejrzewali, iz cierpi na jaqs kobieq przypadlose.
Wreszcie okolo godziny jedenastej jakis dzentelmen poprosil j:j, do
tanca. Niestety, okazal si~ kapelanem lady Cholmondelay i cala rozmo-
wa w tancu ograniczyla si~ do jego zagmatwanego wykladu na temat
znanych wszetecznic. Chyba porownywal pani:j, Grope do Marii Mag-
daleny, ale Roberta nie do konca rozumiala,
0
co mu chodzi, bo figury
w tancu wymagaly, by partnerzy wci:j,z si~ rozdzielali.
Tak si~ niefortunnie zlozylo, ze pastor wlasnie szczegolowo wyli-
czal grzechy ladacznic, gdy akurat naprzeciwko nich znaleili si~ markiz
i pani Grope.
- Dobrze wiem, kogo masz na mysli, mlokosie! Pani Grope niejest
zadn:j,ladaczniq! - wykrzykn:j,l markiz.
N a prozno zdruzgotana Roberta usilowala odci:j,gn:j,e kapelana
w przeciwnym kierunku. Maly pulchny czlowieczek, zaperzony jak ko-
gucik, ani drgn:j,l. Wyprostowal si~ dumnie i wyglosil ripost~.
- Powinien pan zastanowie si~ nad moimi slowami albo biada two-
jej wiecznej duszy!
Goscie bawi:j,cy si~ w poblizu przestali tanczye, pojmuj:j,c, ze czeka
ich ciekawy spektakl. Markiz nie rozczarowal publicznosci.
- Pani Grope jest wspanial:j, kobiet:j" ktora zyczliwie przyjmuje moje
uwielbienie! - rykn:j,l. - Nie gorsza z niej ladacznica niz z mojej wlasnej
corki, ktora jest skarbem moich oczu!
Tlum gosci, co bylo do przewidzenia, zwrocil si~ ku Robercie, wy-
patruj:j,c u niej oznak zepsucia. Byl to pierwszy przejaw zainteresowania,
jaki okazano jej od pocz:j,tku balu. Przerazona uciekla do lazienki.
Sp~dziwszy tam z pol godziny, Roberta podj~la kilka waznych decyzji.
Po pierwsze, dose juz miala upokorzen. Musi znaleie m~za, ktory nigdy,
przenigdy nie zrobi z siebie przedstawienia i nie przyniesie swoim najbliz-
szym wstydu przed ludimi.
I
nie b~dzie mial najmniejszego poj~cia
0
poe-
zji. Po drugie,jedyn:j, szans:j,na zdobycie takiego m~za byl samodzielnywy-
jazd do Londynu, bez ojca i pani Grope. Po prostu pojedzie tam, wybierze
odpowiedniego dzentelmena i skloni go, by j:j,poslubil. Jakos tego dokona.
Wrocila na swoje miejsce w qciku i z nowym zapalem zacz~la si~
przygl:j,dae zebranym w poszukiwaniu stosownego kandydata.
- Kimjest tamten pan? - zapytala przechodz:j,cego obok lokaja, kto-
ry przez caly wieczor rzucal jej wspokzuj:j,ce spojrzenia.
- Ktory, prosz~ panienki? - Lokaj mial sympatyczny usmiech i mi-
1I<;,jakbysw~dziala go glowa pod peruk:j,.
- Ten w zielonym fraku. - Nazwanie fraka po prostu zielonym nie
()(Idawalo mu sprawiedliwosci. Mial barw~ najbledszej zieleni swiezych
listkow, a zdobily go czarne haftowane kwiaty. Bylo to najpi~kniejsze,
11;~jbardziejwyszukane ubranie, jakie Roberta w zyciu widziala. M~z-
lzyzna ubrany w ten oryginalny stroj byl wysokiego wzrostu i poruszal
.si~'
z niedbal:j, gracj:j,.W odroznieniu od innych, ktorzy wlasnie pocili
~;I~'
lIa parkiecie, nie nosil peruki. Mial zmierzwione czarne wlosy prze-
lll'icione kilkoma olsniewaj:j,co bialymi pasmami siwizny i zwi:j,zane na
LIIlu
bladozielon::t aksamitk:j,. Byla w tym niebezpieczna mieszanina
111111
i?
I'okn,'cila
glow:j" bioqc zjego qk szklank~.
M{IWi:t,
ze jest najlepszym graczem w calej Anglii - powiedzial
I, ,1..,,,.
1I;\("hyI:U:j,c
si~ ku niej. - Lady Cholmondelay uwaza,jest doskona-
Iv.
I'l
(1';I'~III
i
wybaczye smialose - powiedzial z usmieszkiem.
szalancj i oraz wyrafinowanego smaku.
1,( )k:~jwr~czyl Robercie szklank~ z napojem, by nikt nie zauwazyl,
'II'
I(lzillawia z goSciem.
'Ill
Jego Wysokose, ksi:j,z~Villiers. Szachista. Nie slyszala panienka
'I
11111
Roberta parskn~la smiechem.
- Przyglqdalem si~ panience caly wieczor - mowil dalej lokaj.
- Siedzi panienka tylko w kqcie i podryguje nogami. Urzqdzilismy so-
bie wlasny bal w pokojach dla sluzby, a tu panienki chyba nik~ nie zna.
Moze pojdzie panienka ze mnq i potanczy troch~?
- 0, nie! Ktos moglby ... - Rozejrzala si~ wokolo. Sala byla wypel-
niona po brzegi roztanczonymi, rozbawionymi goscmi. Nikt nie zwracal
na niq uwagi, a przez ostatniq godzin~ nikt si~ do niej nawet nie odezwal.
Papa znowu gdzieS zniknql z paniq Grope, zadowalajqc si~ myslq, ze corka
"poluje na grubego zwierza", jak to ujql w powozie, gdy jechali na bal.
- Tam wsrod sluzby nikt si~ nie zorientuje, ze panienka jest szla-
chetnie urodzona. Nie w takiej sukni. B~dq myslec, ze jest panienka po-
kojowkqjakiejs damy. No i przynajmniej sobie panienka dzis zatanczy!
- Dobrze - szepn~la.
I
oto po raz pierwszy tego wieczoru mlodziency z uklonem prosili
jq do tanca. Wymyslila sobie pop~dliwq paniq i swietnie si~ bawila, opi-
sujqc udr~ki, Jakie musi przechodzic, pomagajqc jej podczas porannej
toalety. Dwa razy zatanczyla ze "swoim" lcikajem, a potem jeszcze ko-
lejno z trzema innymi. Wreszcie uznala, ze istnieje pewne prawdopodo-
bienstwo, iz ojciec zauwazyljej nieobecnosc, wi~c udala si~ z powrotem
w kierunku sali balowej.
Po drodze doszla do wniosku, iz rownie prawdopodobne jest, ie
ojciec
0
niej zapomnial i bez niej wrocil na nocleg do gospody.
Pognala biegiem korytarzem. Pchn~la z calej sily drzwi oddzielajqce
pomieszczenia dla sluiby i... wpadla prosto na ksi~cia Villiers, przewra-
cajqc go na ziemi~.
Spojrzal na niq z podlogi oczyma chlodnymi jak wiosenny deszcz
i odezwal si~ leniwym, ochryplym glosem, od ktorego Robercie prze-
szly ciarki po plecach.
- Kamerdyner powinien ci~ nauczyc odpowiedniego zachowania.
Splon~la rumiencem i dygn~la, oszolomiona, tak wielkie wraze-
nie zrobil na niej m~ski urok, zapadni~te policzki i cyniczne spojrzenie
ksi~cia. Byl calkowitym przeciwienstwem jej ojca. Nie bylo w nim ani
troch~ sentymentalnego roztkliwienia. Taki m~zczyzna nigdy nie stanie
si~ p?smiewiskiem.
Zycie u boku ojca nauczylo jq, ie musi umiec jasno okreSlac swoje
emocje, jeSli nie chce, by zostaly one rozlozone na czynniki pierwsze
przez poet~. Tak wi~c nie miala wqtpliwosci, co w tej chwili odczuwa:
pozqdanie. Strofy ojca na ten temat, majaczqce gdzies w jej pami~ci, po-
twierdzaly wst~pnq diagnoz~.
Villiers wstal i uniosl palcami jej podbrodek.
- Coz za olsniewajqGq pi~knosc mozna znaleic w tej zat~chlej norze
dla sluzby.
Robert~ przeszyl dreszcz tryumfu. On najwyrainiej nie uwazal,
ieby miala zrosni~te brwi albo garb.
- Eee - zajqkn~la si~, zastanawiajqc si~, co by tu powiedziec. Nie
wypadalo przeciez zaczynac rozmowy od oswiadczyn.
- Rude loki - powiedzial rozmarzonym glosem. - Wysokie, pi~knie
zarysowane brwi, lekko skosne oczy. Dolna warga czerwona jak rubin.
Pi~kny temat na akwarel~.
Ten beznami~tny przeglqd lekko zirytowal Robert~; czula si~ jak
kon wystawiany na sprzedai.
- Wolalabym nie byc rozmazanq plamq. Nie stac pana na farby olej-
ne?
Uniosl brew:
- Oho, nie widz~ fartucha sluzqcej i slysz~ glos damy. Czyzbym si~
pomylil?
- Wlasnie wracam na sal~ balowq, gdzie pozostawilam rodzin~.
lego wzrok przesliznql si~ po nieciekawym koronkowym gorsie jej
slIkni, ktora wyglqdala,jakby Roberta samajq uszyla.
Opuscil r~k~.
- To czyni paniq jeszcze pon~tniejszq, a przy tymzakazany owoc
~awsze najbardziej smakuje. Zubozala szlachcianka. Uwi6dlbym paniq
Ill'~ wahania, gdyby posiadala pani chocby maly majqteczek. Tymcza-
~l'IlI, moja droga, nawet ja miewam czasami nikle przeplyski moralno-
NCi.
Thkie, mozna powiedziec, drobne slabostki.
- Domysly bywajq falszywe - odpowiedziala. Miala na mysli jego
~,;\lllZCnicze jest uboga, choc w tym stroju nikt nie wziqlby jej za bogatq
II~it'dziczk~. Villiers jednak zrozumial jq inaczej.
~ Prawda, moglaby pani nie dac si~ uwieSc. Zdradz~ pani jednak
llllkrt't
lI1ojego powodzenia u kobiet - zupelnie za darmo, bo i tak nie
llllllillhy
pani czym zaplacic.
l
:~l'kala, notujqc w pami~ci polysk zielone
0
fraka i doskonalosc
fWldll'WIIl:j fryzury.
~\-\OTEkA
_....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl