Janina Wieczerska - Dzieci z blokowiska, Ksiazki, Opowiadania znanych Autorow - Duzo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Janina Wieczerska
DZIECI
Z
BLOKOWISKA
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
SKOBLOWA DOLA
l. Czarny dzień
„Czego oni się tak guzdrzą? Szkoda dnia!” – myślał Darek, patrząc na pustą uliczkę.
Pierwszy dzień wakacji, pogoda po ostatnich deszczach wreszcie się odmieniła, piłka odglan-
cowana
Opuścił firankę, wziął piłkę do ręki, przejechał jeszcze raz po szwach skórką od słoniny,
po czym zaczął wcierać tłuszcz starą skarpetką, nie żeby to było potrzebne, ale żeby coś ro-
bić.
„Nie wyjdę im naprzeciw, jeszcze czego” – powstrzymał chęć opuszczenia posterunku
przy oknie – „By se za dużo nie myśleli”.
Jak ma się coś, czego inni zazdroszczą, to się trzeba trzymać ostro. Ja tu pan, ja
rządzę. Olek-Cholek (Cholewiński) ma na przykład prawdziwy murzyński łuk i jeszcze
na dodatek umie z niego strzelać najlepiej ze wszystkich i co? Cep głupi, łasi się na
przerwach do tego i owego: „Pójdziesz ze mną do lasu postrzelać?” Godzą się jak z
łaski, choć aż piszczą z ochoty, a potem wszyscy strzelają, tylko nie Olek-Cholek. A
jak Jureczek-Aniołeczek zaczął pruć do dzięcioła, to Olek zamiast strzelić w mordę,
błagał i prawie beczał, co tylko Jureczka hecowało. Przestał dopiero, kiedy trzecia i
ostatnia strzała została na sośnie.
„Nie ze mną takie numery” – dodał sobie ważności Darek. Ważność ważnością, ale nuda
nudą. Na budziku dochodziła dziesiąta, jak odjąć dwadzieścia minut na spieszenie to właści-
wie jakby było trochę po dziewiątej. No tak, oni wszyscy albo jedzą śniadanie, albo nawet
leżą w betach. Trzeba było się umówić na godzinę, punkt dziewiąta tr
z
ydzieści jesteście, a jak
nie, to figa...
Chociaż właściwie, gdyby mógł, też by jeszcze spał. Ale nie mógł, bo ojcowej ni z tego ni
z owego zachciało się robić pranie i tłukła się po kuchni od świtu, rozpalała w westfalce, trza-
skała wiadrem przy zlewie, a jak wyprawiła ojca do roboty, włączyła pralkę. Darek na swojej
kozetce przy kredensie zatykał uszy, jak mógł, nic nie dało...
Podszedł do pieca, wrzucił zużytą do cna skórkę od słoniny do paleniska. Musiało tam być
jeszcze trochę żaru, bo po chwili zasyczało i po kuchni poniósł się zapach topionego tłuszczu.
Zapach wzbudził u Darka apetyt, pomyślał, że ta łycha kaszanki, co dostał od ojcowej na
śniadanie, nie starczy mu do obiadu, ukroił sobie chleba, nawalił na kromki wszystek smalec,
jaki mógł wyskrobać
z
garnuszka, siadł przy stole i kiwając się z krzesłem, już znacznie obo-
jętniej wyglądał na ulicę.
Pojawili się wreszcie, wszyscy pięciu. Przystanęli przed domem, jakby trochę zaskoczeni,
że Darek na nich nie czeka na schodkach. Naradzali się, popychali... „Boją się ojcowej, hehe”
– pomyślał Darek, dojadając drugą kromkę. Ojcowa bezlitośnie i obelżywie pędziła od drzwi
wszystkich jego kolesiów; po prawdzie, gdyby gdzieś nie poleciała, Darek ani chybi siedział-
by teraz na progu i czekał. No, ale nie musi.
Koledzy wypchnęli w stronę wejścia Waldka-Klipę. Słusznie, jest najwyższy, jego ojcowa
(gdyby była) nie zdzieliłaby ścierką, jak kiedyś chudzinę Pawła Mroczka.
4
– Wejść! – zawołał Darek w odpowiedzi na pukanie Waldka.
Waldek od drzwi najpierw obadał kuchnię i gdy się upewnił, że ojcowej nie ma, postąpił
śmiało naprzód.
– Co, zaspałeś? – spytał Darka na dzień dobry.
Darek udał, że dopija herbatę z pustego kubka, i dopiero potem powiedział:
– Są wakacje, co – nie? Zresztą już możemy iść.
Wziął piłkę pod pachę, w drugą rękę klucz na tasiemce. W sieni dał piłkę do potrzymania
Waldkowi, by w spokoju zamknąć mieszkanie i zawiesić klucz na szyi. To był błąd. Bo nim
wpuścił klucz za koszulę, Waldek już był na ulicy i kopnął piłkę do Mroczka, Mroczek do
Jacka, Jacek do tyłu, znowu do Waldka...
– Nie tu, głupole – krzyknął do kolegów, biegnąc całą parą. – Dawać piłkę!
– Zaraz – odkrzyknął któryś, Darek do śmierci nie będzie wiedział kto, bo piłka najpierw
przeleciała szczurem od Waldka do czyjejś nogi, a potem niewysokim łukiem w sam środek
właśnie odsłoniętej szyby kiosku owocowego na wprost wylotu uliczki.
– I po ptokach! – usłyszał Darek za plecami.
Nie sprawdzał, kto to powiedział, tylko błyskawicznie ruszył w stronę kiosku, ratować pił-
kę, póki kioskarz nie postawi na ziemi okiennicy.
Drugi błąd. Kioskarz słysząc brzęk szkła prawie rzucił okiennicę i odwrócił się w stronę
Darka. „Taki grubas, a taki szybki” – zdążył się jeszcze zdziwić Darek, nim kioskarz chwycił
go za koszulę.
– To nie ja! – powiedział uprzedzając ryk kioskarza.– Naprawdę! Ja nie chciałem...
– Jakbyś chciał, to bym cię na milicję oddał – ryknął kioskarz, ale dość umiarkowanie. –
A, że niechcący, to tylko sprzątniesz szkło i zapłacisz za szybę.
Darek nie zapytał: ile? Nie ma głupich! Teraz kioskarz jest wściekły, zażąda Bóg wie cze-
go. Trzeba odczekać, aż się wygotuje.
Posłusznie i gorliwie zaczął wyjmować resztki szkła z ramy, licząc, że tym ułagodzi kio-
skarza. Grubas przypatrywał mu się chwilę:
– Ty jesteś Banaszak, stamtąd – wskazał na ceglasty szeregowiec, i to dokładnie na Dar-
kowe drzwi.
„Dół! Nie wykręcę się” – pomyślał Darek i potwierdził, bo co miał robić.
– Z tej meliny, no, no – pokiwał głową kioskarz i wszedł do budki. Po chwili ryknął, już
wcale nie umiarkowanie, na cały regulator: – Cholera na tych gnojów! W truskawki poszła!
W pierwszy wybór!
„Poszła” – oczywiście piłka. Gdyby nie ona, Darek by zwiał. Niechby kioskarz próbował
go potem łapać, o, tyle by złapał. Ale piłkę musi odzyskać, choćby nie wiem co. Przeżegnał
się i wszedł do kiosku.
Połowa budy była ciemnawa, za to do drugiej połowy, na wprost wybitej szyby, światła
wpadało aż za dużo. W wesołym, złotym słońcu skrzyły się odłamki szkła, błyszczał rubino-
we sok wyciekający niespiesznie z pojemnika z „pierwszym wyborem”.
– A w sałacie szkło – pomstował kioskarz. – Ładnie mi się dzień zaczął!
– Ja wytrzepię szkło z sałaty – ofiarował się szybko Darek, omiatając wzrokiem wnętrze w
poszukiwaniu piłki. Jest, w samym kącie, za skrzynkami. Jakby ją teraz nieznacznie wydo-
stać?
– Spróbujmy, ale nie tu – zgodził się kioskarz. – Wynieś skrzynkę na dwór.
Posłuchał, z wielkiej gorliwości zabrał też gazetę, rozłożył na ziemi, ostrożnie zebrał więk-
sze odłamki, a potem główka po główce potrząsał sałatą nad gazetą. Kioskarz ratował tym-
czasem „pierwszy wybór”, rzucając pogniecione truskawki na tę samą gazetę, co Darek szkło.
Takie ładne truskawki! Musi być otumaniały ze złości, bo przecież każdy widzi, że dałoby się
je zjeść.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl