Jacquemard Serge - Kałuże krwi, E Książki także, Serge Jacquemard

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
By ESKEL
Rozdział 1
Gloria Kennington z żywym zainteresowaniem obserwowała ten niesamowity spektakl.
Jedyny w swoim rodzaju w całej historii Stanów Zjednoczonych. Coś takiego wydarzyło się
po raz pierwszy. Ścisnęła mocniej ramię Kenta Hazelwooda, którego twarz wyrażała
kamienny pokój i niewzruszoną powagę.
Tłum zafalował.
Prezydent zszedł po schodach Białego Domu, a za nim jego żona, córki i zięciowie. Szedł
w stronę stojącego na trawniku helikoptera, którego wirnik obracał się leniwie. Prezydent
szedł szybkim krokiem z wysoko podniesioną głową.
Gloria słyszała wokół siebie szlochających ludzi.
Przed wejściem na pokład helikoptera, odwrócił się i w pożegnalnym geście uniósł obie
ręce w górę — złożywszy je w formie litery V, tak jak w okresie kampanii wyborczej i za
czasów swej największej popularności. Stojąca za nim rodzina płakała.
Kolejno weszli do wnętrza maszyny. Oszklone drzwiczki zamknęły się. Komandos dał
znak i wirnik zaczął się obracać coraz szybciej. Dał się słyszeć przeciągły świst i tłum aż się
cofnął od podmuchu powietrza. Maszyna oderwała się od ziemi, wzbiła się pionowo w niebo i
uleciała w kierunku bazy lotniczej w Andrews.
Gloria przygładziła obiema dłońmi włosy zmierzwione podmuchem powietrza w chwili
startu helikoptera. Zmrużyła oczy. Coś wpadło jej do lewego oka i przylgnęło gdzieś w
pobliżu źrenicy. Kent odwrócił się do niej. Był blady. Mimo drażniącej jej oko drobiny, którą
wciąż czuła pod powieką, uśmiechnęła się do niego.
— Teraz kolej na nas, Kent — szepnęła.
Nie odpowiedział.
— Właściwie, prawie nic już nas nie dzieli od prezydenckiego fotela — dodała, jakby
chcąc uzyskać jego aprobatę.
— Tak — odparł od niechcenia.
Jego postawa doprowadzała ją do wściekłości.
— Obudźże się, na Boga! Nie chcesz chyba, bym uwierzyła, że aż tak się przejąłeś.
— Mimo to musisz przyznać, że nie co dzień widzi się tego typu sceny — zaprotestował.
— Jutro o tym zapomnisz.
Chwyciła go za ramię. — Chodź, idziemy. Nie możemy tu wiecznie tkwić. Mamy jeszcze
kupę roboty.
— Masz rację — zgodził się.
— Mamy przed sobą dwa lata. To zarazem dużo i mało. Dlatego już teraz musimy się
wziąć do roboty.
Chyłkiem, aby ich nie rozpoznano, wrócili na miejsce gdzie pozostawili Rolls Royce’a
Glorii. Szofer, gdy ich tylko zobaczył, wysiadł z wozu, by otworzyć im drzwi. Usiedli na
tylnym siedzeniu.
Gloria poczuła, że z podrażnionego oka zaczynają jej płynąć łzy. Kent Hazelwood spojrzał
na nią z uwagą.
— Na tobie to także zrobiło wrażenie. Widzisz? Ty płaczesz.
— Przestań głupku! Coś mi wpadło do oka. A swoją drogą, gdybym miała płakać to raczej
z radości, teraz, kiedy droga jest wolna.
Kent skrzywił się sceptycznie.
— Droga wolna... Chyba zbyt optymistycznie oceniasz sytuację.
— Zostaw to mnie. Zobaczysz, zajmę się wszystkim jak należy. Pamiętaj, że to ja kieruję
całym przedsięwzięciem. Ty jesteś tylko księciem małżonkiem. Kent powstrzymał się od
komentarza.
— Niedługo odbędzie się ceremonia złożenia przysięgi — powiedział wreszcie.
— A więc?
— Jestem moralnie zobowiązany, by w niej uczestniczyć, choćby ze względu na moją
funkcję w Senacie.
— No i będziesz. Jak tylko przyjdziemy, weźmiesz swój samochód. Zdążysz jeszcze na
ceremonię zaprzysiężenia.
Gloria westchnęła głęboko.
— Tak bym chciała być już o dwa lata starsza. — W tej chwili jeszcze coś przyszło jej na
myśl.
— Pamiętaj, nie okazuj zbytnio swoich uczuć. Zachowaj chłodny dystans z odrobiną
pogardy i potępienia. Tak, jakby on był uzurpatorem.
— To trudne. Będą mnie przecież obserwowali.
— Rzeczywiście. Odłożymy to na później. Wrogość nie byłaby dobrze widziana. Działaj
delikatnie. Pozostańmy przy postawie pogardliwej. Jeśli będziecie musieli uścisnąć sobie
ręce, niech twoja będzie rozluźniona.
— Dobrze.
— Nie zapomnij, że już dziś rozpoczynamy marsz do Białego Domu.
— Nie martw się, będę o tym pamiętał.
Mam nadzieję. Ta przeklęta drobina nadal raniła jej oko. Gloria wyjęła chustkę i
zwiniętym rożkiem usiłowała ją usunąć. Nie udało jej się tego zrobić, a z oka znowu pociekły
łzy. Pomyślała, że zaraz po przyjeździe do domu, zawoła Ingrid — swoją szwedzką
pokojówkę, by wyjęła jej to świństwo. Jej samej nigdy się to nie uda.
Rolls wziął łagodny, szeroki zakręt i zatrzymał się przed wspaniałą, kutą bramą wjazdową.
Klakson zabrzmiał dyskretnie i natychmiast pojawił się strażnik. Otworzył bramę i Rolls
wjechał w szeroką, żwirowaną aleję, otoczoną podwójnym rzędem akacji o pachnących,
żółtych kwiatach. Aleja dochodziła do sporego placyku pokrytego trawnikiem. Przed nim
wznosiła się luksusowa budowa w typowo waszyngtońskim stylu, której fronton zdobiła
marmurowa kolumnada.
— Zobaczymy się później — rzuciła Gloria otwierając drzwiczki.
— Do zobaczenia — odparł Kent.
On również wysiadł z Rollsa i Gloria widziała, jak zmierzał długimi krokami, w stronę
cadillaca, stojącego przed jednym z garaży. Gloria wzruszyła ramionami i ruszyła
zdecydowanie w kierunku wspaniałych schodów z greckimi posągami po bokach. Weszła po
stopniach z włoskiego marmuru i przeszła pod kolumnadą. Drzwi otworzyły się jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a ona udała się do swego gabinetu, ogromnego pokoju,
urządzonego z niezwykłym przepychem. Znajdujące się tu obrazy mogłyby być dumą
doświadczonego kolekcjonera. Usiadła przy autentycznym biurku z epoki Ludwika XV i
nacisnęła przycisk intercomu.
— Singrid?. Proszę przyjść do mnie zabierając ze sobą apteczkę. — Przeklęty pyłek wciąż
sprawiał jej ból. — Przygryzła wargę.
Czy powinna zadzwonić teraz? Czemu nie? Czy sama nie powiedziała Kentowi, że dwa
lata to jednocześnie dużo i mało?
Nacisnęła inny przycisk. Ten, którym łączyła się z sekretarką.
— Heleno?
— Tak, panno Kennington.
— Proszę wyszukać numer telefonu Charliego Deevalla i połączyć mnie z nim.
— Charlie Deevall? Ten, co...
— Właśnie.
— Dobrze, panno Keenington.
Singrid cicho weszła do pokoju. Gloria pokazała jej spuchnięte oko.
— Coś mi wpadło do oka — wyjaśniła tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Uwolnij mnie
od tego, Singrid, tylko proszę, zrób to szybko. Czekam na bardzo ważny telefon.
Młoda Szwedka natychmiast zabrała się do dzieła. Dzwonek telefonu rozległ się zanim
Singrid zdążyła wyjąć paproch, mimo iż bardzo się starała.
Gloria odprawiła Szwedkę jednym, zdecydowanym gestem. — Wrócisz później, jak cię
zawołam.
Poczekała aż Singrid zamknie drzwi, po czym podniosła słuchawkę.
— Pan Charles Deevall przy aparacie — powiedziała sekretarka.
Gloria z trudem opanowała ogarniające ją podniecenie.
— Pan Charles Deevall?
— We własnej osobie, panno Kennington. Co mogę dla pani zrobić? Nie co dzień mam
przyjemność rozmawiać z milionerką numer jeden Stanów Zjednoczonych! To mi pochlebia.
W jego głosie słychać było ślady nowojorskiego akcentu. Nowojorski akcent, wywodzący
się z doków Brooklynu — pomyślała Gloria pogardliwie.
— Chciałabym się z panem spotkać, panie Deevall — powiedziała z wyższością.
— Spotkać się ze mną? — zdziwił się. — Doprawdy, panno Kennington, jestem
zaszczycony.
— Kiedy może pan przyjść?
— A w której ze swoich licznych posiadłości, aktualnie pani przebywa? — spytał z
odrobiną sarkazmu w głosie.
Zamrugała powiekami. Nie lubiła, gdy ktoś bawił się jej kosztem.
— W waszyngtońskiej — odparła krótko, starannie kontrolując brzmienie głosu.
Potrzebowała Charlesa Deevalla. Nie mogła pozwolić, by stał się wrogiem, zanim go w
ogóle poznała.
— Znam adres. Kiedy chce pani żebym przyjechał?
Zastanowiła się przez chwilę.
— Jutro.
— Dobrze. Jutro. O której?
— O trzeciej.
— Będę, panno Keenington. Czy to wszystko?
— Wszystko.
Odłożyła gwałtownie słuchawkę. Wzbierała w niej wściekłość, ale zdołała się pohamować.
Nie była przyzwyczajona do tego typu ludzi. Czyż jednak Kent nie utwierdzał jej w
przekonaniu, że jedynie Charlie Deevall jest odpowiednią osobą? Musiała przez to przejść.
Musiała skorzystać z jego usług.
Myśl, że właśnie przed chwilą, zrobiła pierwszy krok w kierunku celu, który sobie
wytyczyła, złagodziła niezadowolenie. Uśmiechnęła się do siebie. Rozpoczęła się długa
droga...
Rozdział 2
Gloria Kennington, w milczeniu i z ogromnym zainteresowaniem przyglądała się
mężczyźnie siedzącemu w głębokim, obitym skórą fotelu, który opalał skromne, hawańskie
cygaro nad płomieniem zapalniczki.
A więc to jest Charlie Deevall. Człowiek, który mógł mieć jakieś pięćdziesiąt pięć lat, był
otyły, prawie łysy, o pospolitych rysach twarzy, z której spozierały niebieskie oczy,
Inteligentne, bystre i przebiegłe. Człowiek, który zajmował się organizacją kampanii
wyborczych wielu prezydentów Stanów Zjednoczonych. Żaden z sześciu kandydatów, którzy
zwrócili się do niego o pomoc, nie przegrał. Wszyscy zostali wybrani. Mieć w swojej ekipie
Charliego Deevalla, jako organizatora kampanii wyborczej w drodze do fotela
prezydenckiego, oznaczało pewny sukces. Był wspaniałym organizatorem. Nie pozostawiał
niczego przypadkowi. Brał wysokie honoraria, ale osiągnięcie ostatecznego celu — fotela
prezydenckiego, było tego warte. Czy w ogóle można liczyć się wtedy z kosztami? Poza tym,
czy człowiek, mający na swoim koncie tyle sukcesów w tak specyficznej dziedzinie, jest wart
tyle co inni śmiertelnicy? I oczywiście im więcej miał sukcesów na swoim kącie, tym był
droższy, ale to zupełnie normalne.
Deevall zapalił kubańskie cygaro. Wypuścił ustami kłąb dymu i popatrzył chłodno w
niebieskie oczy Glorii Kennington.
— Prosiła pani, żebym przyszedł. No więc, jestem. Co mogę dla pani zrobić, panno
Kennington?
Charlie Deevall nie lubił tracić czasu na niepotrzebne dyskusje.
Gloria rzuciła ostatnie, szybkie spojrzenie na Kenta Hazelwooda, który siedział opodal,
niedbale podnosząc do ust szklaneczkę whisky i wstała prostując się energicznie, jakby
chciała nadać więcej wzniosłości temu, co pragnęła powiedzieć.
— Zamierzam zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych — powiedziała wyzywająco.
— Tak też myślałem — powiedział Deevall nawet nie drgnąwszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl