Januszewska Krystyna - Trzy swiaty, Ebook 31

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krystyna Januszewska
TRZY ŚWIATY czyli Maryśka, Anioł i szalona Muneguita
Dedykuję dzieciom z mojego miasta październik 2005 roku
DWA LATA WCZEŚNIEJ
Nadeszły święta. Moje miasto zamieniło się w wesołe miasteczko. Od czterech
tygodni świecił się nawet drewniany bocian na słupie, reklamujący najlepszy na
świecie klej.
Był dwudziesty trzeci grudnia, godzina trzynasta trzydzieści. Tego dnia
obchodziłam czternaste urodziny. Ale nie czułam z tego powodu dumy. Byłam raczej
w wojowniczym nastroju. Nie zgadzałam się z decyzją rodziny, która orzekła, że
do jutrzejszej kolacji muszę się ubrać w sukienkę z białym kołnierzykiem i nie
mogę zjeśćjej w dżinsach i obcisłym T-shircie w ciapki moro.
Mam prowadziła samochód, a ja siedziałam obok obrażona i zła. Znowu ten
supermarket. Jakby na co dzień było tego mało. Dlaczego jeszcze dzisiaj? Właśnie
zaczęły się ferie. Jak można cenny czas marnować na bieganie po sklepach.
Zamiast tego wolałabym zostać w domu i ślęczeć z rozkoszą przy swoim komputerze.
Mama wróciła przed kilkoma dniami z Chorwacji, zmęczona i okropnie rozczochrana.
W ostatniej chwili stwierdziła, że musi odwiedzić fryzjera. Na same święta
postanowiła definitywnie zmienić swój wygląd, farbując włosy na rudo (dobrze, że
nie na zielono). Pojechałyśmy do największego w mieście marketu. Jeżeli już
muszę tak się poświęcać — pomyślałam — to może naciągnę mamę na nową parę
spodni.
Parking pękał w szwach. Straciłam cierpliwość, gdy kolejny raz objeżdżałyśmy go
dookoła. Mama była jak zwykle uparta. Jakimś cudem zmieściła się między dwiema
choinkami stojącymi na środku placu. Gdyby nie wgnieciony tylni błotnik i
brzydka
7
1
rysa na bagażniku, nasz samochód wyglądałby jak gwiazdkowy prezent dla
najlepszego klienta. Choć do Wigilii zostało już niewiele godzin, tłum
spóźnialskich przelewał się w blasku świecidełek, dokonując ostatnich zakupów.
Fryzjer zamówiony był na czternastą. Do tego czasu obeszły-śmy wszystkie ciekawe
miejsca, walcząc resztką woli z napierającą falą „kuszących ofert i promocji".
Spodni nie dostałam, bo tata dał mamie szlaban na większe wydatki. Zaliczyłam za
to porcję pizzy, naleśniki z czekoladą, lody z polewą karmelową i dwie puszki
coca-coli. W takim stanie mogłam cierpliwie czekać na fryzurę wszechczasów,
która mojego ojca miała po prostu zwalić z nóg.
Widziała mamę siedzącą w fotelu za ścianą ze szkła. W pierwszej chwili nie
mogłam jej poznać. Na głowie miała czerwony turban, na twarzy rozmazany makijaż
i przerażone oczy. Ciekawe, kogo się przestraszyła? Obiecałam sobie, że nigdy w
życiu nie pozwolę się posadzić na widoku w takim stanie. Całe szczęście, że nie
zabrałyśmy ze sobą taty albo tego przystojnego kolegi z pracy, który zbyt często
(tak twierdził tata) odwiedza naszą mamę. Też by się przestraszył. Teraz już
tylko mogłam liczyć na cud i na to, że fryzjerka będzie miała odrobinę zdrowego
rozsądku.
Stałam tak przez pół godziny. Widziałam mamę umazaną farbą, w czerwonej folii na
głowie. Przeraźliwie ziewała. Może ta farba działała jak środek nasenny?
Zapowiadało się dłuższe czekanie. Robiło się nudno. Postanowiłam znowu coś
zjeść. Kupiłam sobie dwa pączki z budyniem, zjadłam je z apetytem, oblizując z
lukru niezbyt czyste palce, a potem usiadłam na ławce pod wielkim plastikowym
drzewem, obwieszonym łańcuchami z papieru. Przez obrotowe drzwi, nieprzerwanym
strumieniem wpływała fala nowych klientów, a ja wciśnięta w narożnik ławki
zapadłam w drzemkę i nie przeszkadzał mi w tym ani zgiełk, ani muzyka dochodząca
z ustawionej obok ławki estrady. Dopiero ten krzyk poderwał mnie na równe nogi.
Właściwie nie był zbyt donośny. Większość ludzi nie zwróciła na niego uwagi.
Trwał bardzo krótko i zaraz ucichł. Spojrzałam w tamtym kierunku.
Drzwi obrotowe stały w miejscu. Tkwiła w nich kobieca ręka
8
trzymająca kurczowo foliową torbę. Tłum napierał. Ręka w ostatniej chwili
zniknęła, a z rozerwanej torby wypadła na posadzkę cała jej zawartość. Były tam
kolorowe kartony po słodyczach, jabłko, kilka suchych bułek, wysypały się
zawinięte w serwetki kawałki ciasta, papiery, gazety i cała masa odpadków. Obok
kręciło się dwóch panów z ochrony.
— Wyrzucili ze sklepu jakąś kobietę — wzburzony starszy pan próbował
interweniować. — Chciała wejść do środka, ale oni — wskazał ochroniarzy — nie
pozwolili. — Rozglądał się, szukając dla swych słów sojusznika. —Jeden pchnął ją
na drzwi — dodał wzburzony. — Prawie się przewróciła. Wpadła pomiędzy ruchome
skrzydła i zgubiła torbę. — Na jego twarzy malowała się złość. — Jak można tak
traktować starszą osobę!
Poczułam, że drżą mi kolana, a w gardle dławią łzy. Wprawdzie jestem samolubną
jedynaczką, ale nie cierpię, gdy krzywdzi się starszych i słabszych. Mnie też
ponosił gniew na bezdusznych stróżów porządku.
Pomyślałam o kobiecie, która przed chwilą straciła.swoje skarby. Co się z nią
stało? Na dworze padał śnieg. Było zimno i mokro. Niesiona świeżym uczuciem
zemsty wyszłam zdecydowanym krokiem na zewnątrz, zapominając o mamie, fryzjerze
i wszystkich sprawach, które jeszcze przed chwilą wydawały się takie ważne.
Kobieta stała pod ścianą i patrzyła przed siebie, w białą przestrzeń. Rozcierała
skaleczoną rękę. Było mi strasznie głupio. Patrzyłam na jej skostniałe dłonie i
wychudzoną twarz. Byłam tuż obok, a ona wcale mnie nie widziała, jakby w ten
sposób próbowała się ukryć ze swoim wstydem albo żalem. Nikogo nie widziała i
nic nie słyszała. Jej błękitne oczy wypełnione były straszliwym smutkiem. Kiedyś
musiała być piękna. Ubrana w prosty czarny płaszcz z wyskubanym kołnierzem z
lisa, który dodawał jasnej twarzy dostojeństwa. Ciekawe, kim kiedyś była? —
pomyślałam. — Może aktorką albo malarką, być może kiedyś podziwianą i wielbioną,
teraz samotną i zaniedbaną. Miała w sobie coś, co nie pozwalało mi odejść. Nie
mogłam odejść bez słowa. Zostawić ją tu, pod murem taką smutną i zmarzniętą,
dzień przed Wigilią.
9
— Czy mogłabym w czymś pomóc? — zapytałam nieśmiało, czując, że się czerwienię.
— Odprowadzę panią do domu albo chociaż do tramwaju. Jest zbyt zimno, żeby tak
stać z gołą głową.
Spojrzała na mnie szklistym wzrokiem, trochę nieprzytomnie.
— Czy pani ma dokąd pójść? — pytałam dalej.
Nic nie odpowiedziała. Dopiero po chwili zaprzeczyła kiwnięciem głowy.
— Więc proszę iść ze mną. Za chwilę wróci moja mama i zabierzemy panią do nas —
zaproponowałam bez wahania. — Teraz musi się pani ogrzać. — Wzięłam ją pod rękę
i poprowadziłam w kierunku następnego wejścia. Kobieta cofnęła się
przestraszona. — Proszę się nie bać, nikt nas nie wyrzuci.
Znalazłam zaciszne miejsce w rogu korytarza. Usiadłyśmy. Ja szybko, jakbym się
bała, że ktoś zajmie nam miejsce, ona bardzo powoli, podpierając się najpierw
jedną, a potem drugą ręką. Opadła na ławkę jak kamień i skuliła się.
— Przyniosę coś ciepłego, tylko niech pani nie odchodzi. Obok była kawiarnia.
Przeciskałam się między stolikami.
— Proszę herbatę z cytryną i drożdżówkę, jedno ciastko z truskawkami i rurkę z
kremem.
Prawie upadłam, taszcząc przed sobą tacę z dymiącą herbatą. Bałam się, że gdy
przyjdę jej już nie będzie. Ale jednak była.
— Przyniosłam ciepłą herbatę, proszę wypić. Już ją posłodziłam — wydawało mi
się, że nie słyszy. Jednak słyszała. Wyciągnęła wolno dłonie w kierunku
filiżanki. Zgrabiałe ręce nie mogły uchwycić uszka. Podałam drugą stroną. Z
namaszczeniem oplotła palcami gorące naczynie, jakby dotykała największego
skarbu. Wąchała aromatyczny napój, wodząc ustami za unoszącą się parą. Zanim
wypiła pierwszy łyk, cieszyła się jak dziecko zabawką, a na jej twarzy
przybłąkał się tajemniczy uśmiech.
Ciastka nie chciała. Pewnie się bała, że nie utrzyma łyżeczki. Jadła drożdżówkę
z serem, skubała jak ptaszek, po kawałeczku.
Byłam szczęśliwa. Rozpierała mnie radość, jakiej nigdy jeszcze nie czułam. Nie,
żebym zrobiła coś wielkiego, wyjątkowego. Opanowała mnie tkliwość i wzruszenie,
w głowie kołatały się różne myśli, a jedna najważniejsza: Już nigdy nie zostawię
tej biednej kobiety na pastwę bezdusznych ochroniarzy.
10
Wydawało mi się, że tym czynem załatwiłam wszystkie problemy. Nie byłam ciekawa
dalszego ciągu. Już wiedziałam, co będzie potem. Przyjdzie mama i zabierzemyją
do domu, na święta, a po świętach... coś się wymyśli.
Pusta filiżanka stała na tacy. Obok talerzyk po drożdżówce. Rurka i ciastko nie
tknięte kusiły zapachem. Bez skutku. Kobieta spoglądała przed siebie w
niewiadomy punkt. Obok tyle się działo. Ludzie pchali przed sobą kosze pełne
towarów i przepychali się od zatłoczonych kas do wyjścia. Potężny Gwiazdor
rozdawał małym dzieciom prezenty. Wyciągał je z czerwonego worka bez końca. Dwaj
chłopcy jeździli na nowych hulajnogach, terkotały metalowe kółka, grała muzyka,
pachniało i kawą, i popcornem. Ludzie promienieli radością. Święta, święta!!
W pewnej chwili poczułam, że kobieta delikatnie poruszyła ręką. Włożyła ją do
kieszeni i znieruchomiała, lecz tylko na moment. Za chwilę pojawił się w jej
dłoni płaski, ciemny przedmiot. Położyła go na moich kolanach i spojrzała
pięknymi, błękitnymi oczami, jakby chciała powiedzieć: „To prezent". Zrozumiałam
i bez słowa schowałam podarunek.
Nie wiem, jak długo siedziałyśmy na tej ławce. Czas stanął w miejscu. Miałam
wrażenie, że przyrosłam do czarnego płaszcza, do kobiety i do ławki. Może
spałam? Nie potrafię powiedzieć. Ocknęłam się, słysząc nad uchem swoje imię.
— Marysia! Boże, co się stało! Szukam cię od godziny. Musimy wracać. Ojciec się
wścieknie. Trzeba jeszcze ubrać choinkę i posprzątać.
Patrzyłam na jej odmienioną twarz, na włosy w kolorze zgniłego pomidora i
wydawała się taka śmieszna z mocno wymalowaną twarzą. Złapałam ją za rękaw,
pokazując na siedzącą obok kobietę, i szarpałam z całej siły, bojąc się, że
odmówi.
— Zabieramy ją ze sobą. Musisz się zaopiekować tą panią. Nie ma dokąd iść —
powiedziałam przejęta.
Mama odsunęła się od ławki, spojrzała na staruszkę i strasznie zbladła.
— Ależ Marysiu!
— Nic nie mów! — krzyknęłam. —Ja jej tu nie zostawię. — Dotknęłam przytulonego
do mnie ramienia.
U
— Marysia nagle, że ram ??,^
— Marysu Tamte słov
oczy kobiety, i bezwładnie
Gdy przyj oj zrobić. Zabr.ib j same.Jaimaii
— Nie pl.^ szczęśliwsza
— Głupii' nic cenniejs/11 to powtarzać Otarłam rei fĄ się niepokoi!
— Wra< * i ruszyłyśmy
Wtedy MMI spadochron |
— Zob" kies.
— Rze< H gląda jakby ??
Piórko \<? te cieniutkie
\- usłyszałam z daleka głos mamy i poczułam poi mnie zsuwa się po oparciu ławki
i opada, lej (oś się stało, ona chyba nie żyje. [d/więczą mi w uszach do dziś.
Widzę otwarte ];ia/ takie błękitne i szkliste, jej długie palce lis.i|.|ce
dłonie.
Lil.i i aretka z lekarzem, nic już nie można było in. i nosze, przykryli
prześcieradłem. Zostałyśmy przytulała mnie mocno i głaskała po głowie.
ii kiecko. Ona była chora i stara. Teraz jest Imitowała wybrnąć jakoś z
niezręcznej sytuacji. |l;inle — odpowiedziałam lodowato. — Nie ma nil życie i ty
o tym dobrze wiesz, wciąż mi
Mama spuściła oczy i nic nie powiedziała.
Warz. — Wracajmy do domu, ojciec będzie
jpodniosła się ciężko z ławki, podała mi rękę
jię drzwi, piórko. Sfrunęło na moją kurtkę jak biały epiło się do sznurka od
kaptura. piórko — wzięłam je do ręki. — Dziwnie ja-
- odpowiedziała mama. — Dziwne, wy-???'??, może to anielskie — zażartowała.
|.ik śnieg, wydłużone i gdzieniegdzie pokry-inymi żyłkami.
DWA LATA PÓŹNIEJ
Ucieczka 1
15.06.2000
— Maryśka! — usłyszałam nad głową. Spod powiek uciekały mi ostatnie sceny
sennego koszmaru. Znowu byłam nieprzygotowana, a spocony Gargulec maglował mnie
nieprzytomnie przy tablicy. Te sny można by już nazwać serialem. Zjawiały się
każdej nocy, gdy tylko zmrużyłam oczy. Powinnam je ponumerować i opatrzyć
odpowiednim tytułem. Niech się schowają babcine mydlane opery, oglądane przez
nią dwanaście godzin na dobę. Wysiadają przy moich snach. Te wszystkie
sponiewierane ofiary, porzucone Kopciuszki i drapieżne piranie z długimi
pazurami. Najczarniejsze z czarnych charakterów, intryganci i gangsterzy / jej
filmów, to uosobienie łagodności w porównaniu z Gargul-' cm. On zabija nawet
spojrzeniem. Wystarczy przy nim stanąć, /oby tej samej nocy się przyśnił.
Dlatego, gdy usłyszałam nad Kłową swoje imię, z ulgą pożegnałam odpływające
majaki.
— Maryśka! — znajomy głos szeptał mi prosto do ucha. Zoli.użyłam nad sobą twarz
taty. Miał szeroko otwarte oczy i dysz.ii. Ostatni raz wyglądał tak na ślubie
wujka Marka. Wypił wte-ilv za dużo i dał się oczarować pewnej przytęgawej
ciotce. Dopadła go przy walcu i puściła po polce, przytulanym tangu i Ognistej
makarenie. Gdy go odstawiła do stolika i zwróciła mamie, ledwo trzymał się na
nogach. Jeszcze przez miesiąc po tym weselu dostawał gęsiej skórki na samą myśl
o tamtych harcach. Więc gdy ujrzałam teraz jego zwichrzoną fryzurę i
przerażenie, u.iiychmiast pomyślałam o zwariowanej ciotce. Nie pasowała mi lylko
panująca dokoła cisza, bo to przecież była noc. Następną myślą, która mną
owładnęła, było przekonanie, że może jeszcze
13
— Marysiu! — usłyszałam z daleka głos mamy i poczułam nagle, że ramię obok mnie
zsuwa się po oparciu ławki i opada.
— Marysiu, jej coś się stało, ona chyba nie żyje.
Tamte słowa dźwięczą mi w uszach do dziś. Widzę otwarte oczy kobiety, wciąż
takie błękitne i szkliste, jej długie palce i bezwładnie zwisające dłonie.
Gdy przyjechała karetka z lekarzem, nic już nie można było zrobić. Zabrali ją na
nosze, przykryli prześcieradłem. Zostałyśmy same. Ja i mama. Przytulała mnie
mocno i głaskała po głowie.
— Nie płacz, dziecko. Ona była chora i stara. Teraz jest szczęśliwsza —
próbowała wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji.
— Głupie gadanie — odpowiedziałam lodowato. — Nie ma nic cenniejszego niż życie
i ty o tym dobrze wiesz, wciąż mi to powtarzasz. — Mama spuściła oczy i nic nie
powiedziała. Otarłam rękawem twarz. — Wracajmy do domu, ojciec będzie się
niepokoił.
— Wracajmy. — Podniosła się ciężko z ławki, podała mi rękę
i ruszyłyśmy w stronę drzwi.
Wtedy spadło to piórko. Sfrunęło na moją kurtkę jak biały spadochron i
przyczepiło się do sznurka od kaptura.
— Zobacz, jakie piórko — wzięłam je do ręki. — Dziwnie jakieś.
— Rzeczywiście — odpowiedziała mama. — Dziwne, wygląda jakby spadło z nieba,
może to anielskie — zażartowała.
Piórko było białe jak śnieg, wydłużone i gdzieniegdzie pokryte cieniutkimi,
błękitnymi żyłkami.
DWA LATA PÓŹNIEJ
Ucieczka 1
15.06.2000
— Maryśka! — usłyszałam nad głową. Spod powiek uciekały mi ostatnie sceny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl