Jako sie pan Lubomirski nawrocil, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Henryk Sienkiewicz: Jako się pan Lubomirski nawrócił i kociół w Tarnawie zbudował. Wedle podania ludowego.HenrykSienkiewiczJako się pan Lubomirski nawrócił i kociółw Tarnawie zbudowałWEDLE PODANIA LUDOWEGOKiedy się Pan Jezus w Betlejem narodził, pan Lubomirski z Tarnawy byłjeszcze lutrem. Ale że człek był mšdry i przemylny, a zasłyszał, żeDziecištko Jezus bardzo nierade widzi lutrów i rozmaitych innych heretyków,zaczšł więc w głowę zachodzić, jak by się przekonać, czy to prawda.Stangret, Krakowiak, co go w cztery konie woził, mówił mu, że najprostszarzecz będzie do bryki założyć, pojechać do Betlejem i tam dokumentnieNajwiętsze Dziecištko wypytać. Na nieszczęcie pan Lubomirski długoprzedtem z Turkami wojował i tyle pieniędzy na wojsko wydał, że w końcu iTarnawę u Żydów zadłużył, z której to przyczyny nie miał na drogę nie tylkodo Betlejem, ale nawet i do Krakowa.Myli tedy i myli, jak by tu sobie poradzić, aż jednego dnia przychodzi doniego stary wędrowny dziad i powiada mu tak:Daleko stšd powiada na zachód słońca jest Babia Góra, taka wysoka, żecień od niej na siedem mil pada. Na samym wierzchu tej góry mieszka okrutniebogata czarownica, która dla Jancychrysta koszulę szyje. Co rok jeden tylkocieg wolno jej zrobić, ale kiedy koszulę skończy, wtedy się Jancychryst zniej narodzi i ze więtš wiarš wojować zacznie. Pucić powiada towiedma każdego ku sobie puci i pieniędzy pozwoli mu zabrać, ile dwignie,jeno nigdy ludzie nie widzieli, żeby kto wrócił.Czemu tak? pyta pan Lubomirski.Dlatego mówi dziad że jej straszne smoki i rozmaite gady strzegš, więcjak kto wraca, to go goniš, a jak dogoniš, nim z cienia wyjedzie, to nadrobne szmaty go rozedrš.Poczšł się pan Lubomirski w głowę drapać, bo bardzo mu się te smoki i gadynie spodobały, a pienišdze chciał mieć. Ale po odejciu dziada przyszło mudo głowy, że skoro sš tacy, którzy i samego diabła potrafiš w pole wywieć,to przecie na tę gadzinę z Babiej Góry musi być jaki sposób. Głowił siędzień, głowił drugi i trzeci, wreszcie powiedział sobie: Albo starosta,albo kapucyn i pojechał.Wzišł siedem koni dobrych, cigłych, i pierwszego przywišzał do drzewa w tymmiejscu, w którym się cień od Babiej Góry kończy, drugiego o milę wyżej,trzeciego znowu o milę i tak aż do szóstego, dopiero na siódmego wsiadł iku czarownicy na nim pojechał.Jedzie tedy i rozglšda się na prawo, rozglšda na lewo, aż tu leżš jak kłody,między kosówkš, to smoki paskudne o trzech głowach, to węże ogromne, turozmaite żmije i padalce. Ten i ów podniesie czasem łeb, zasyczy, zębamikłapnie, ale nie mówiš mu nic.Hej! myli pan Lubomirski żeby to były zwyczajne smoki i wężary, możnaby im mieczem łby porozwalać, ale przeciw piekielnym mocom szabla na nic itrzeba chyba z babš co wskórać, bo inaczej żywy nie wrócę.Dojechał wreszcie do szczytu i patrzy: siedzi straszna jędza piekielnica,koszulę szyje. Zsiadł pan Lubomirski z konia, pokłonił jej się po kawalerskui tak grzecznie do niej powiada:Jak się masz powiada stary wiechciu od butów! Przyjechałem tu twojeskarby, bom swoje na wojnę wydał, a teraz mi na drogę potrzeba. Dasz dobrze,nie dasz też dobrze, jeno nie marud, bo mi okrutnie pilno.Rozemiała się na to baba tak, że aż pan Lubomirski ostatni jej jedynytrzonowy zšb zobaczył, i mówi:Oj-jej, dlaczego nie, oto widzisz tu w workach koło mnie złoto, perły idiamenty, bierz, ile chcesz, ale pierwej napij się ze mnš wina prze zdrowie.l wzięła zaraz dwie szklenice, nalała z jednego gšsiora do jednej, zdrugiego do drugiej i powiada:Chaim!Ale pan Lubomirski, któren, jako się rzekło, był człek mšdry i przemylny,wnet pomiarkował, że skoro baba nie z tego samego gšsióra w obie szklenicaleje, to musi być w tym jaka podrywka. Poczšł tedy głowš kręcić i patrzećtak, jakby co za babš zobaczył.Czego się rozglšdasz? pyta baba.Bo się mgły rozstšpiły i krzyże na kociołach w jakowym miecie widać.Zlękła się wiedma.Gdzie? pyta.A za twoimi plecami.Baba obróciła się całkiem i przykryła oczy rękš, a pan Lubomirski prędkoprzemienił szklenice.Ej, co też gadasz? Mgła jak żur gęsta mówi jędza, a on na to:Tak mi się uwidziało.Wzięła jędza znów szklenicę.Chaim!Siulim!Wypili.Ledwo wypili bęc baba na plecy i usnęła twardym snem.A pan Lubomirski łap za złoto, cap za perły i diamenty, na koń i w nogi.Leci, leci, dopada do tego konia, co był o milę uwišzany hop na siodło iw cwał dalej.A tymczasem rozbudziła się piekielnica, bo dla niej trzeba było mocniejszejjeszcze przyprawy i nuż się drzeć:Hu, smoki, hu, węże, hu, żmijce i padalce! Gońcie i rwijcie tegorycerza, co ze skarbami mego przyszłego syna Jancychrysta ucieka!Dopiero kiedy nie zakłębi się w górach, kiedy nie ruszš się potwory, aż siębór poczšł jak od wiatru kołysać. Dopadajš pierwszego konia, rwš go nadrobne szmaty, że tylko koci w zębach im chruszczš zjadły.Pędzš dalej, bo baba krzyczy na mitręgę aż oto drugi koń. Rozerwały goteż, jako mogły, najprędzej i zżarły razem z siodłem. Widzš potem trzeciegozżarły, widzš czwartego zżarły. Ale że zamarudziły co nieco przykażdym, więc gdy zżarły szóstego, już pan Lubomirski wyskoczył na siódmym zcienia, który Babia Góra na siedem mil od południa ku północy rzuca.Obrócił się tedy ku nim i nuż drwić:Całujcież teraz psa w nos!A one wspinajš się, kłębiš, szczerzš zęby, charczš, ale im za cień niewolno.Jedna tylko żaba hycnęła z takim rozpędem, że już się nie mogła wstrzymać iskoczyła panu Lubomirskiemu na ramię. Ale on się jej bynajmniej nieprzestraszył, naprzód dlatego, że się wcale żab nie bał, a po wtóre, że gdysłońce na niš padło, poczęła na poczekaniu dębieć.Tu, ropucho! powiedział do niej pan Lubomirski.A ona jęła go prosić pokornie:Wrzuć mnie prawi do cienia, bo inaczej skamienieję ze szczętem, a jaci za to powiem prawdę na każde pytanie, które mi zadasz.Zamylił się więc rycerz przez chwilę, a potem rzekł do niej:Z piekła jest?Z piekła.Powiedz mi tedy, jakiej wiary najbardziej się w piekle boicie?Takš rzecz do ucha ci tylko mogę powiedzieć, bo gdyby to gadzinyusłyszały, to choćby mnie potem w cień wrzucił, zaraz by mnie zagryzły.I poczęła mu szeptać do ucha, a pan Lubomirski słuchał, słuchał, po czymwzišwszy żabę rzucił jš na powrót do cienia i tak rzekł do swojej własnejduszy:To już teraz nie potrzebowałbym do Betlejem jechać, Dziecištka o prawdziwšwiarę pytać, ale pojadę, by Mu się czołem do więtych nóżek pokłonić.Po drodze obaczył, że trzej królowie na piechotę tam idš, więc im się dokolaski przysišć pozwolił, za co podziękowali pięknie i obiecywali syna, comu się miał narodzić, do chrztu trzymać.A w Tarnawie, za skarby Babie-Jędzy zabrane, stanšł wilki kociół, w którymdotychczas nabożeństwo na chwałę Bożš się odprawia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl