Janczarzy kosmosu, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan WeinfeldJanczarzy KosmosuROZDZIAŁ I: BASHAGA (1)A więc w lipcu upłynie 230 lat! W lipcu? Nie… w czerwcu. Pamiętam, jak dziś… Tego rokubyło upalnie, trawy pachniały, śpiewały ptaki. Wtedy jednak myślałem tylko o tym, aby coś zjeść— bieda była straszna, zwłaszcza na przednówku i gdyby nie proboszcz Tomaszek, niejeden bycienko śpiewał. Co prawda, to i proboszcz Tomaszek nie był bezinteresowny: trzeba mu byłozanieść trzy czaszki, żeby dostać suchara. Z tych czaszek budował kaplicę we wsi Czermna. Fakt,że o czaszki nie było specjalnie trudno. Sam tego nie pamiętałem, ale ojcowie i dziadkowieopowiadali o wojnach, jakie się tu toczyły i o morowym powietrzu, które bez pardonu brałowszystkich, kogo popadło: biednych i bogatych, starych i młodych. Czaszek i kości więc niebrakowało, chociaż trzeba było trochę pokopać po kurhanach, rozrzuconych to tu, to tam; ale też isuchary, które rozdawał ksiądz Tomaszek, były zawsze spleśniałe (wygrzebywał je, aby się innenie psuły, ale niewiele to pomagało).Choć czerwiec był upalny, trawy były gęste i latanie po wzgórzach na bosaka sprawiało minawet przyjemność — nie tak, jak zimą, kiedy nogi marzły na kość (butów nie miałem; łapciesplecione z łyka lipowego trochę tylko chroniły nogi, bo o szmaty do ich okręcenia było trudno).Uzbrojony w duży kij rozgrzebywałem darninę w miejscach, gdzie można się było spodziewaćmogił… i oto pewnego dnia coś schwyciło mnie i uniosło do góry, szarpałem się, aby się wyrwać iuciec. Nadaremnie…Tyle tylko zapamiętałem. A właściwie tyle tylko sobie przypomniałem. Jedyne wspomnienie,które mi uświadamia, że jestem skądinąd. Z Ziemi, gdzie żyją nasze pierwowzory. Nie zAndrobeidy, gdzie dorosłem i spędziłem właściwie całe moje życie wśród takich jak ja indogów,pod opieką mądrych i dobrych szarfanów. Ilekroć wymawiam słowo „szarfan”, zawsze nasuwająmi się określenia „mądry i dobry”, choćbym nawet nie miał zamiaru ich użyć. Prawdępowiedziawszy nie jestem pewien, co się kryje pod pojęciami „mądry” i „dobry”. Każdy jednakindog od początku wie, że o szarfanie inaczej mówić nie można; po prostu czegoś by brakowało.„Od początku”. Wielokrotnie zastanawiałem się, jak to należy rozumieć. Skąd się biorąszarfanowie mniej więcej wiadomo. Szarfanice poddają się naświetlaniom i wydzielają kokony.Kokony po leżakowaniu wysyła się do wykończalni, gdzie rozcina się je i wydobywa małeszarfaniątka. Tyle wiemy o szarfanach, którzy prowadzą przecież życie oddzielne i dla naszamknięte. Ale skąd się biorą indodzy? Skąd przyszedłeś do obozu ćwiczebnego, bracie indogu?„Z obozu przejściowego” — odpowie. Ale jak indog dostał się do obozu przejściowego, pozostajedla każdego z nich tajemnicą. Dla każdego z wyjątkiem mnie. U mnie jednego pozostaływspomnienia: wspomnienia słabe, niewyraźne, oderwane. Jakaś postać schylająca się ku mnie…migające w słońcu gołe pięty chłopaka, za którym biegałem… patyk. Zwykły patyk. Chwytałemsię tych strzępków, odświeżałem je, pielęgnowałem troskliwie, aby nie zanikły. I przez latastarannie poszerzałem te obrazy, aż wreszcie połączyły się ze sobą w jeden ciąg zdarzeń. Stądwiem, że pochodzę z Ziemi. Ale inni? Hayams, Martour, Winniczek, Alexander? Oni też?Czy może szarfani stworzyli ich sztucznie, jak tworzą na przykład ziemskie jedzenie? Trudnopowiedzieć. Gdybym mógł z kimś z nich szczerze porozmawiać… dowiedzieć się, czy coś im sięprzypomina… ale to jest niemożliwe. Ja też nie zdradzam się nikomu z tym, co wiem o sobie. Niemożna się przecież przyznać nawet do tego, kim się było w poprzedniej identyczności. Na przykładja sam: Bashaga. Dawniej byłem Sjetonem, jeszcze dawniej Rooseveltem, Disraelim iFranciszkiem I. Nie wolno mi o tym nawet pisnąć, bo przecież kiedy się przechodzi z jednej dodrugiej identyczności, trzeba zażyć pastylki zapomnienia. I słusznie, bo przecież inaczej wszystkoby się mieszało. Ale z drugiej strony nie zacierają też te pastylki całej wiedzy, bo przecież trzebabyłoby zaczynać wszystko od początku.Wiele zaś z tego, co nabywa się w trakcie danej identyczności, jest nader przydatne: jak naprzykład znajomość języka albo umiejętność spożywania ziemskich potraw. Gdyby trzeba było zakażdym razem uczyć się od nowa jeść… brrr! Do dziś, choć nauczyłem się panować nad sobą, niepotrafię przełknąć żadnej z ziemskich potraw bez obrzydzenia. Nie ja jeden zresztą. Nie maindoga, który nie wolałby tabletek MSP. Wystarczą dwie tabletki dziennie: po jednej rano iwieczorem. Zachowują siły, przywracają dobre samopoczucie i zapewniają stan pełnegozadowolenia. I nic dziwnego, bo nazwa pochodzi od słów: Młodość, Sprawność… co jednak siękryje pod słowem zaczynającym się od P — nikt z nas nie wie. Jak sądzę Ziemianom nie znane sątabletki MSP; może dlatego żyją tak krótko. I może dlatego tak zmieniają swój wygląd: tyją,dostają zmarszczek na twarzy, tracą włosy na głowie. A my musimy się do nich sztucznieupodabniać. I to też nie należy do przyjemności. Smutny jest los indoga — właśnie dlatego, żemusi wcielać się w Ziemianina. Każdy wolałby stać się szarfanem. Byłoby niezwykłymszczęściem pulsować jak oni jasnością to seledynową, to błękitną, to pomarańczową. Ilekroćzdarza mi się widzieć szarfana w takiej postaci, niemieję z zachwytu. Na ogół jednak przychodzącdo naszego obozu przybierają postać indogów, a więc ziemianopodobną. Mała kula głowyzniekształcona przez oczy i uszy, nos i usta, śmieszny tułów i długie, niezgrabne kończyny. Zresztąwszystko to podrobione bardzo udatnie. I pewien jestem, że gdyby szarfan zechciał, pojawiłby sięprzede mną w mojej własnej postaci Bashagi, czy też w postaci któregokolwiek indoga z mojegoobozu: Martoura, Hayamsa czy Alexandra. Podobno jednak te możliwości są ograniczoneczasowo: szarfan nie może jakoby zachować bez przerwy postaci Ziemianina przez czas dłuższyniż, jak mówią niektórzy, cztery godziny, a jak twierdzą inni — tylko dwie.Teraz, kiedy siedząc w izolatce i czekając na niewiadomy mi los usiłuję zdać sobie sprawę ztego, co zaszło, dziwię się sam sobie. Te naiwne pytania, które dręczyły mnie przez może sto lat, amoże przez czas jeszcze dłuższy… Dlaczego szarfanom zależy na tym, abyśmy byliziemiano—podobni? Dlaczego tolerują brutalność służb dozoru? Dlaczego układają programzmian identyczności? Dlaczego, dlaczego, dlaczego…? I wreszcie, dlaczego, jeśli są mądrzy idobrzy, postępują tak, że muszę sobie te wszystkie pytania zadawać?Oczywiście nie zdradzałem się nikomu z tymi rozterkami. Jeszcze by też… Nie zapomniałemlosu Cavoura. Identyczność tę miał pewien młody chłopak, przybyły bezpośrednio z obozuprzejściowego. Nie znał jeszcze wszystkich reguł gry i nie rozumiał, czemu żądają od niegowykonywania męczących i niemiłych ćwiczeń w zakresie ziemianopodobieństwa. Chciał tylko,aby pozostawiono go w spokoju. W normalnej półdrzemce, w którą zapada każdy indog pospożyciu tabletek MSP i w jakiej najchętniej pozostawałby do następnej porcji tabletek. Jego zorcapragnął się wykazać i nie tylko zadawał mu coraz więcej ćwiczeń, ale i dręczył nieustannymiziemskimi posiłkami. Cavour poskarżył się przyzorcy i tak kolejno dotarł — w owym czasie byłoto jeszcze możliwe — do następnych szczebli w hierarchii obozu: do dozorcy i wreszcie nawet donadzorcy. Rezultat był taki, że odebrano mu całkowicie tabletki MSP i przeniesiono na ziemskiwikt z jakimiś innymi pigułkami. Cavour zmieniał się w oczach. Po kilku dniach miał jużpomarszczoną skórę, białe włosy i z trudnością się poruszał. Przeniesiono go wtedy do izolatki, zktórej zabrali go szarfani. Co się z nim dalej stało, nie wiadomo. Nie spotkałem go już ani też niesłyszałem, aby pojawił się gdziekolwiek w nowej identyczności.Nauczyło mnie to ostrożności. Nauczyło mnie nie zadawać niepotrzebnych pytań, nawet niezastanawiać się nad nimi. Ale teraz sam siedzę w izolatce i choć na razie regularnie dostaję swojąporcję tabletek MSP, nie wiem nawet, co mi grozi. To właśnie jest najgorsze: niepewność ioczekiwanie. I aby zabić czas, rozliczam się sam ze sobą. Gdzie popełniłem błąd? Gdzie i kiedy?Nie ma sensu sięgać do początków mojego pobytu w obozie, czy tylko do początków mojejobecnej identyczności. Muszę przyjąć jakiś fakt, przed którym nie działo się nic takiego, co trzebabyłoby brać pod uwagę. Jaki fakt? Przybycie kogoś z nową identycznością? Zmiana kogoś z szarżdozoru? Nie, nie, nie. Jeśli coś takiego miało jakieś znaczenie, to już po owej cenzurze, którąpowinienem teraz sam określić. A jest nią… tak, niewątpliwie stała się nią partia pokera, którąpamiętam, jakby to było wczoraj…Rozdawał Martour. Sprawnie potasował karty i zaczął dzielić po jednej: mnie pierwszemu,następnie Alexandrowi, Kostowowi, Pietsowi i wreszcie sobie. Zorca NS–27 przyglądał się namod niechcenia. Jestem pewien, że czyhał tylko na to, aby któryś z nas się pomylił. „Do nas,indogów operacyjnych, szarże dozoru odnoszą się złośliwie (odpłacamy im za to pogardliwąobojętnością), ale NS–27, jak mi się wydaje, czerpał szczególną przyjemność z prawa dozalewania nam sadła za skórę. Wiedzieliśmy o tym i mieliśmy się na baczności. Na szczęście przedową rozgrywką oglądaliśmy realitet pokera, nie trudno nam zatem było naśladować Ziemianpodczas tej idiotycznej zabawy.Ja na przykład wyczekałem, aż karty zostaną rozdane, wziąłem je w rękę, równiutko złożyłem idopiero wówczas porozkładałem powoli, jak gdyby nie chcąc zbyt pospiesznie pozbawiać sięnadziei. Alexander chwytał każdą kartę pożądliwie, przymierzał do innej i przekładał. Kostow brałkarty powoli — jak gdyby namyślając się — i wydymał policzki z wyrazem głębokiej rozwagi....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]