Janusz Leon Wiśniewski - Los powtórzony, E-booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Los musi nad nami odnieść zwycięstwo, jeśli my sami
nie wywalczymy całkowitego zwycięstwa nad losem.
Lucius Annacus Seneka Młodszy, „Dialogi”
- Bo Marcinowa zawsze robiła coś w poprzek. Nawet po śmierci. -
Staruszka w haftowanej chuście na głowie zaśmiała się głośno, sięgając po
kieliszek.
Wypiła do dna i postawiła kieliszek przed swoje talerze, obok szklanki w
metalowym koszyczku, by wszyscy zauważyli, że jest pusty. Po chwili zwróciła
się do Marcina siedzącego naprzeciwko niej przy dużym owalnym drewnianym
stole:
- Nalejesz mi jeszcze jednego? Bo mi tak smutno jest.
Wstał natychmiast z miejsca i podszedł z butelką wódki w jednej ręce i
własnym kieliszkiem w drugiej.
- Pewnie, pani Siekierkowa, pewnie, że naleję.
Nalał staruszce i sobie, podał jej kieliszek do ręki. Spojrzała na niego
zamyślona i powiedziała:
- Samżeś teraz został, Marcinku, sam jak ten palec.
Stara Siekierkowa...
Nikt nie nazywał jej inaczej. Sama też tak się czasami przedstawiała.
Niektórzy we wsi twierdzili nawet, że „Siekierkowa była stara tuż po urodzeniu
i zaraz po urodzeniu paliła papierosy”. To była oczywiście nieprawda
rozpowiadana przez pijanych górali z gospody. Nikt nie wiedział, kiedy i gdzie
Siekierkowa się urodziła. Jedni twierdzili, że w Krakowie, inni, że w Wilnie, a
jeszcze inni, że na Syberii. Ale pewności nie miał nikt. Tak samo jak z tymi
papierosami. Siekierkowa po prostu była w Biczycach zawsze i paliła też
zawsze. Mieszkała w starej chałupie na wzgórzu pod lasem, gdzie rok temu
postawili maszt z parabolicznymi antenami, dzięki którym w Biczycach działały
telefony komórkowe. W gospodzie mężczyźni opowiadali, że Siekierkowa
wcale nie protestowała przeciwko temu „słupowi z telefonami” na jej podwórku.
Któregoś dnia latem podjechał pod jej chałupę elegancki samochód z Krakowa i
miesiąc później postawili ten maszt. Siekierkowa ponoć tylko zapytała, czy w
studni „woda nie skwaśnieje od tych telefonów”. Gdy młody mężczyzna w
garniturze i krawacie, który wysiadł z tego samochodu, powiedział, że „wodzie
w pani studni oczywiście w żadnym wypadku nic się nie stanie”, a na dodatek
postawią jej nowy płot i wyasfaltują drogę do jej zagrody, bez wahania się
zgodziła. Chociaż w gospodzie i pod kościołem opowiadają, że „stara
Siekierkowa sprzedała telefonom pół swojego podwórka za dwa kartony
popularnych”, to tak naprawdę głównie chodziło jej o ten asfalt, bo po
wiosennych roztopach nawet do ubikacji w podwórzu musiała chodzić w
gumiakach. Od tego czasu Siekierkowa ma, jedyna we wsi, studnię,
pomalowany na błękitno nowy pot wokół zagrody i asfaltową ścieżkę
prowadzącą przez podwórze do masztu. I dzięki Siekierkowej wieś ma GSM.
Gdy patrzy się w kierunku chałupy Siekierkowej z brzegu Dunajca, ma się
wrażenie, że ten maszt stoi pomiędzy dwoma starymi rozłożystymi dębami,
których korony sięgają linii Tatr. Niektórzy twierdzą, że w Biczycach najpierw
były te dęby, a zaraz potem pojawiła się tam Siekierkowa. I że tak będzie
zawsze. Gdyby nagle z jakiegoś powodu Siekierkowa znikła z Biczyc, to byłoby
tak samo, jak gdyby ktoś przeniósł Tatry w inne miejsce.
Stara Siekierkowa znała Marcinową „od początku”. To znaczy od
momentu, gdy ją, noworodka, czwartą córkę Janasowej, obmyła w wielkiej
miednicy z przegotowaną wodą. Bo Siekierkowa przyjmowała prawie wszystkie
porody w Biczycach. Kiedyś człowiek rodził się w Biczycach i umierał w
Biczycach, a do szpitala do Sącza jeździło się ze ślepą kiszką lub wtedy, gdy na
suchoty nie pomagały bańki i smarowanie piersi smalcem z jagnięcia, a pluło się
krwią dłużej niż tydzień. Od tamtych czasów, mimo że dużo się zmieniło, to
jedno pozostało jak kiedyś. Górale do dzisiaj nie lubią chodzić do lekarza.
Myślą, że jak pójdą do lekarza, to dowiedzą się na przykład, że mają raka, a gdy
nie pójdą, jakoś to będzie.
Potem, jeszcze przed wojną, Siekierkowa śpiewała „Ave Maria” w
kościelnym chórze na ślubie Marcinowej. W tym samym kościele była przy
chrztach jej sześciu synów. Jeden z nich umarł kilka tygodni później. Maciej.
Ostatni przed Marcinem. Marcin był najmłodszy. Gdy się urodził, Marcinowa
płakała. I wcale nie dlatego, że wydała na świat obciągnięty żółtawą skórą mały
brzydki szkielecik wiszący pod ogromną, łysą, pofałdowaną głową. Płakała
głównie dlatego, że znowu urodziła syna. Chociaż dawała przez całą ciążę na
tacę, zmawiała różaniec i w tajemnicy przed mężem trzymała obrazek Matki
Boskiej pod poduszką. Żeby tylko była córka.
Nikt nie wie od kiedy, ale we wsi nazywali zmarłą „Marcinowa”. Nie tak
jak inne starsze kobiety po ich mężach, ale po synu. I to najmłodszym z całej
piątki. Nawet ksiądz, zamykając trumnę stojącą na kamieniach w sypialni
chałupy, w której mieszkała już przed wojną, powiedział: „Żegnaj, Marcinowa”.
Mało kto pamiętał, że naprawdę na imię miała Cecylia.
Synowie wynieśli trumnę do samochodu stojącego przed bramą, stanęli na
czele konduktu i ruszyli pod górę do małego kościoła z cmentarzem. Przy ładnej
pogodzie z cmentarza widać było góry. Matka, gdy jeszcze mogła chodzić, po
niedzielnej mszy brała ich na cmentarz i pokazywała góry. Z tego miejsca przy
krzyżu, tuż za dziecięcymi grobami, góry wyglądały najpiękniej.
W nocy przed pogrzebem spadł świeży śnieg. Było bardzo ślisko. Drogi
do kościoła nie odśnieżali nigdy, bo Biczyce leżą za daleko od Nowego Sącza,
„żeby się opłacało wysyłać piaskarkę”, jak to powiedzieli kiedyś w ratuszu w
Nowym Sączu. Za zakrętem, przy sadzie Walczaków, gdzie stromizna była
największa, samochód z trumną zaczął nagle osuwać się w dół. Kierowca dodał
gazu i samochód stanął w poprzek drogi. Mężczyźni z konduktu położyli wieńce
i kwiaty z szarfami na ośnieżonej drodze i rzucili się do samochodu. Najpierw
ustawili go prosto na osi jezdni, a potem przez kilkanaście metrów pchali pod
górę. Po chwili stromizna zmniejszyła się i samochód z trumną powoli ruszył w
górę. To ten incydent miała na myśli stara Siekierkowa, mówiąc, że nawet po
śmierci „Marcinowa robiła w poprzek”.
Marcin po raz pierwszy tak naprawdę zrozumiał, że został sam, po tym
jak grabarze usypali już mogiłę z żółtego brudnego piachu i wbili emaliowaną
tablicę z krzyżem, imieniem, którego nikt od lat nie używał, i datą jej śmierci.
Szesnasty grudnia.
Szesnasty, środa, trzy dni temu. Jak zwykle wstał wcześnie, wyjął masło z
lodówki, aby trochę zmiękło, i poszedł do piwnicy po węgiel i drewno na
rozpałkę. Gdy wszystko do śniadania było przygotowane, z drewnianą tacą
poszedł do sypialni, do matki. Jak każdego ranka. Od ośmiu lat. Od ośmiu lat
jedli razem śniadanie, a potem czesał jej włosy.
Tego dnia zastał ją martwą.
*
Przed ośmiu laty miała wylew. Poszła siać na pole przed ich chałupą. Pole
jest na Banachu. Tak nazywali miejscowi wzgórze pod lasem. Z tego miejsca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl