Jaskinia filozofow, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
José Carlos SomozaJaskinia filozofówLa caverna de las ideasPrzełożyła: Agnieszka RurarzWydanie oryginalne: 2000Wydanie polskie: 2003Istnieje bowiem rozumowanie oparte na prawdziwych przesłankach zwalczajšcekażdego, kto by się ważył poruszać w pimie choćby najdrobniejsze zagadnienie zzakresu tych spraw. Rozumowanie to już i poprzednio niejednokrotnie przeze mnie byłowyłożone, niemniej jednak trzeba, jak się zdaje, przedłożyć je teraz na nowo.Każdy poszczególny przedmiot posiada trzy przedstawienia, na których wiedza onim bezwarunkowo opierać się musi; czwartym jest włanie ona owa wiedza oprzedmiocie. Jako co pištego należy przyjšć to, co jest samym przedmiotem poznania irzeczywistš oczywistociš. Pierwszym więc jest nazwa, drugim okrelenie, trzecimobraz...Platon, List siódmy(Platon Listy, przełożyła Maria Maykowska)Rozdział I**Brak pierwszych pięciu linijek. Montalo w swoim wydaniu tekstuoryginalnego stwierdza, że papirus był w tym miejscu urwany. Zaczynam mójprzekład Jaskini filozofów od pierwszego zdania z tekstu Montala, który to tekstjest jedynym, jakim dysponujemy. (Przypis Tłumacza).Ciało położono na kruchych brzozowych noszach. Klatka piersiowa i brzuch były jednšmiazgš, pobrudzone piachem rany i głębokie zadrapania ziały zakrzepłš krwiš; głowa iramiona wyglšdały nieco lepiej. Jeden z żołnierzy zdjšł okrywajšcš ciało płachtę, żebyAschylos mógł dokonać oględzin, a wtedy gapie zaczęli podchodzić bliżej, najpierwniemiało, potem tłoczšc się, by z bliska obejrzeć makabryczne szczštki. Chłód jeżyłgranatowš skórę nocy, boreasz rozwiewał złote czupryny pochodni, ciemne fałdy chlamid igęste kity na hełmach żołnierzy. Cisza miała oczy szeroko otwarte: spojrzenia skupiły się nastraszliwej obdukcji; przy wietle lampy, którš niewolnik trzymał w bliskiej odległoci,osłaniajšc jš przed porywistym wiatrem, Aschylos ruchami akuszerki rozdzielał brzegi ranbšd zagłębiał palce w potwornych jamach z takš samš uwagš, z jakš czytelnik przesuwapalcem wskazujšcym po znakach na papirusie. Jedynie Chandalos Starszy co cišgle mówił;wczeniej, gdy żołnierze zjawili się z ciałem, obchodził ulice, budzšc wszystkich sšsiadów;jeszcze nie przebrzmiało w nim echo własnego krzyku. Chłód zdawał się mu nie dokuczać,mimo że był prawie nagi; kutykajšc, obchodził kršg mężczyzn, cišgnšc za sobš bezwładnšlewš stopę, zakończonš jednym, poczerniałym paznokciem satyra, wycišgał chude jakszczapy ramiona i wspierajšc się na sšsiadach, wołał:To bóg... Spójrzcie tylko na niego! Tak schodzš z Olimpu bogowie... Nie ważcie się gotknšć! Czyż wam nie mówiłem? To bóg... Przysięgnij, Kalimachu! Przysięgnij, Euforbosie!Potężnš białš czuprynę starca, spływajšcš w nieładzie z kanciastej głowy niczymprzedłużenie jego szaleństwa, rozwiewał wiatr, zasłaniajšc mu w połowie twarz. Nikt jednaknie zwracał na niego zbytniej uwagi; ludzie woleli patrzeć na nieboszczyka niż na szaleńca.Kapitan straży granicznej, który wyszedł z najbliższego domostwa w towarzystwie dwóchżołnierzy, kilkakrotnie poprawił sobie hełm z długš kitš, uważał bowiem, że gawiedzi należydemonstrować wojskowe insygnia. Spod ciemnej przyłbicy przyjrzał się wszystkim obecnym,po czym, ledwo rzuciwszy okiem na Chandalosa, wskazał nań z obojętnociš równš tej, z jakšprzeganiałby muchę.Każcie mu zamilknšć, na Zeusa! powiedział, nie zwracajšc się właciwie do żadnegoz dwóch żołnierzy.Jeden z nich podszedł do starca, uniósł dzidę, po czym jednym poziomym ruchem uderzyłw pomarszczony papirus podbrzusza. Chandalos zachłysnšł się w pół słowa i zgišł się, niewydawszy głosu, niczym kłos na wietrze. Leżał skulony na ziemi, pojękujšc. Ludzie przyjęliz ulgš nastałš nagle ciszę.Twoja opinia, medyku?Medyk Aschylos zwlekał z odpowiedziš, nie podniósł nawet wzroku na kapitana. Nieznosił, gdy zwracano się do niego tak włanie: medyku, a już tym bardziej tym tonem, wktórym kryła się pogarda dla wszystkich oprócz samego siebie. Aschylos nie był wojskowym,wywodził się jednak z dawnego arystokratycznego rodu i otrzymał staranne wykształcenie:znał doskonale Aforyzmy, stosował w pełnym zakresie Przysięgę i powięcił wiele czasustudiom na wyspie Kos, uczšc się więtej sztuki Asklepiadów oraz uczniów i spadkobiercówHipokratesa. Nie był zatem kim, kogo kapitan straży granicznej mógł łatwo upokorzyć. Pozatym czuł się urażony: żołnierze przebudzili go wszak o wicie, o nie wiadomo którejdokładnie godzinie, ażeby w ciemnociach, na rodku ulicy, obejrzał zwłoki tego młodzieńcazniesionego na noszach ze wzgórza Likawitu zapewne tylko po to, żeby mogli sporzšdzićstosowny raport. Tylko że on, Aschylos, jak wszyscy doskonale wiedzš, nie jest lekarzemzmarłych, lecz żywych, zatem w jego opinii to niegodne zadanie dyskredytuje jego zawód.Oderwał ręce od poszarpanych boków nieboszczyka, pocišgajšc grzywę krwawej cieczy;służšcy spiesznie wytarł je płótnem zwilżonym wieżš ródlanš wodš. Dwukrotnie przepłukałgardło, zanim odezwał się w te słowa:Wilki. Prawdopodobnie zaatakowało go głodne stado. lady zębów i pazurów... Nie maserca. Wyszarpały je. Została po nim pusta, jeszcze ciepła jama.Zmierzwiony grozš pomruk przebiegł przez wargi zebranych.Sam słyszałe, Hemodorze szepnšł kto. Wilki.Należałoby co zrobić odparł zagadnięty. Omówimy sprawę w Zgromadzeniu.Matkę już poinformowano oznajmił kapitan, zdecydowanym tonem ucinajšckomentarze. Nie chciałem podawać jej szczegółów, wie jedynie, że syn zginšł. I niezobaczy jego ciała, póki nie przybędzie Daminos z Chalkobionu: to obecnie jedynymężczyzna w rodzinie i to on powie, co należy uczynić cišgnšł mocnym głosem człowiekanawykłego do posłuchu, stojšc w rozkroku, z rękami w fałdach tuniki. Zachowywał się, jakbyprzemawiał do żołnierzy, choć było jasne, że słucha go tylko gawied. Co do nasskończylimy!A zwracajšc się do grupy cywili, dodał:Obywatele, rozejdcie się do domów! Nie ma nic więcej do oglšdania. Postarajcie sięzasnšć, jeli zdołacie... Jeszcze pół nocy przed wami.Tak jak pod wpływem kaprynego wiatru rozwichrza się gęsta czupryna, w której każdywłos sterczy wtedy w innym kierunku, tak rozchodził się ów skromny tłum, przy czym jedniszli pojedynczo, inni w grupach, jedni rozprawiajšc o strasznym zdarzeniu, inni w milczeniu.To jasne, Hemodorze, od wilków roi się na Likawicie. Słyszałem, że zaatakowały jużwielu wieniaków.A teraz... tego biednego młodzieńca! Musimy poruszyć tę sprawę w Zgromadzeniu...Jaki mężczyzna, niski i bardzo tęgi, nie podšżył za innymi. Stał przy stopachnieboszczyka, wpatrujšc się w niego spokojnie spod wpółprzymkniętych powiek; jegookršgła, choć niebrzydka twarz była zupełnie obojętna. Wyglšdał, jakby spał na stojšco.Rozchodzšcy się ludzie mijali go, potršcali i nie zwracali nań uwagi, jakby chodziło okolumnę czy kamień. Podszedł w końcu jeden z żołnierzy:Idcie do domu, obywatelu. Słyszelicie rozkaz kapitana.Mężczyzna nawet na niego nie spojrzał i nadal wpatrywał się w ten sam punkt, gładzšcjednoczenie grubymi palcami końce szpakowatej, starannie przyciętej brody. Mylšc, że mado czynienia z głuchym, żołnierz szturchnšł go silnie, podnoszšc głos:Do ciebie mówię! Nie słyszałe, co kazał nasz kapitan? Id do domu!Przepraszam odezwał się mężczyzna tonem, z którego nader jasno wynikało, żeinterwencja żołnierza w ogóle go nie obeszła. Już idę.Na co tak patrzysz?Mężczyzna dwukrotnie zamrugał powiekami i oderwał wzrok od ciała, które drugiżołnierz włanie zakrywał płachtš.Na nic. Zastanawiałem się odparł.Więc zastanawiaj się we własnym łóżku.Masz rację przyznał mężczyzna. Wyglšdał, jakby zbudził się z krótkotrwałej drzemki.Rozejrzał się wokół i powoli ruszył przed siebie.Wszyscy ciekawscy już się rozeszli, także Aschylos, który wymieniał jakie opinie zkapitanem straży, wydawał się zdecydowany zniknšć natychmiast, gdy tylko rozmówca damu szansę. Nawet stary Chandalos, jeszcze zgięty z bólu i pojękujšcy, poganiany kopniakamiżołnierzy, oddalał się na czworakach w poszukiwaniu jakiego ciemnego kšta, w którymmógłby spędzić resztę nocy, nišc o własnym szaleństwie; jego biała długa grzywa nabierałażycia w podmuchach wiatru, jeżyła się na plecach, podnosiła się następnie w bezładnymsplocie nieżnobiałych włosów na głowie i w białej kicie rozwiewanej na wszystkie strony.Ciemna, lamowana złotem czupryna Nocy wiła się leniwie nad wyranymi zarysamiPartenonu, niczym ciężkie sploty włosów młodej dziewczyny.** Zwraca uwagę nadużywanie w tekcie metafor zwišzanych z czuprynš albo grzywšwłosów; możliwe, że majš one wskazywać na obecnoć eidesis, ale to jeszcze nie jest pewne.Montalo chyba nie zwrócił na to uwagi, bo o niczym nie wspomina w swoich notatkach. (PrzypisTłumacza).Tęgi mężczyzna, który zdawał się wyrwany przez żołnierza ze snu, nie zagłębił się, jakpozostali, w gšszcz ulic dolnej dzielnicy miasta, tylko z wahaniem, jakby zastanawiajšc sięnad czym, powoli okršżył skwerek, po czym skierował kroki ku domowi, z którego chwilęwczeniej wyszedł kapitan straży, a z którego teraz dochodziły słychać je było wyranieżałobne lamenty. Nawet w mrokach powoli już ustępujšcej nocy dom zdradzał mieszkańcówo niezłej sytuacji finansowej: był duży, dwupiętrowy, otoczony rozległym ogrodem iniewysokim ogrodzeniem. Dwuskrzydłowe, obramowane doryckimi kolumnami drzwiwejciowe, do których wiodły niskie schodki, były otwarte. Na stopniach, pod wiszšcš nacianie pochodniš, siedział mały chłopiec.Kiedy mężczyzna podszedł do wejcia, w drzwiach stanšł starzec odziany w szarš tunikęniewolników. Chwiał się na n... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl