Jackie Collins - Bożyszcze tłumów, e-booki Bożeny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jackie Collins – Bożyszcze tłumów
Prolog
Grudzień 1992
Dzisiaj miliony fanów na całym świecie świętują trzydzieste piąte urodziny supergwiazdy, Nicka
Angela, i premierę jego najnowszego filmu
Killer Blue.
Z oświadczenia przekazanego przez „Panther Studio" wynika, że, wbrew oczekiwaniom, Nick nie
będzie obecny na premierze
Killer Blue
w Los Angeles.
Rzecznik Angela powiedział, że aktor będzie obchodził swe urodziny w Nowym Jorku.
U.S.A. Today
December 1992
Nowy Jork, 15 grudnia 1992
Poranek zawsze był dla Nicka Angela kiepską porą dnia. Leżał w łóżku z zamkniętymi oczami,
niezdolny do porzucenia cichej ciemności. Zmagał się ze świadomością, że musi wstać i stawić czoło
kolejnemu dniu. Szczególnie temu — jego urodzinom.
Trzydziestym piątym urodzinom.
Nick Angel ma trzydzieści pięć lat.
Jezu! Gazety dostawały spazmów z tego powodu. A wiec nie był już cudownym chłopcem! Latka
leciały.
Leżał nieruchomo. Prawdopodobnie minęło już południe, ale im dłużej uda mu się opóźnić wstawanie,
tym lepiej. Wiedział, że gdy w końcu się ruszy, natychmiast dopadnie go Honey — dziewczyna, z którą
mieszkał, jego lokaj, Harlan, i Teresa, wierna asystentka, w dodatku mistrzyni karate.
Usłyszał delikatny szelest jedwabiu i subtelny zapach „White Diamonds"—Honey była zagorzałą
wielbicielką LizTaylor. W istocie Honey była wyłącznie wielbicielką.
Skoro tak... dlaczego był z nią?
Dobre pytanie! Problem polegał na tym, że w jego życiu było zbyt wiele pytań i za mało odpowiedzi.
Honey szukała łupu. Piękna Honey o blond włosach, oszałamiającym ciele i braku mózgu. Czuł, że
stoi teraz tuż przy łóżku i patrzy na niego, pragnąc, żeby się obudził.
Niestety, kochanie. Nie jestem w nastroju.
Gdy tylko upewnił się, że wyszła, zsunął się z łóżka i przeszedł do swej wspaniałej łazienki, całej ze
stali i szkła.
Och... Nick Angel rano! Już nie ten człowiek, którym był kiedyś, chociaż wciąż przystojny — pomimo
piętnastu kilogramów nadwagi, przekrwionych oczu i wyglądu hulaki.
Nienawidził swego odbicia w lustrze. Dodatkowe kilogramy napełniały go wstrętem. Musi przestać pić.
Musi wziąć się w garść.
Nick Angel. Długie ciemne włosy. Indiańskie zielone oczy. Blada cera, zarośnięte policzki. Jego wzrost
— pięć stóp i dziesięć cali — sprawiał, że był wysoki, ale nie zbyt wyrośnięty. Nie był przystojny w
potocznym rozumieniu tego słowa. Raczej tajemniczy, pociągający. Pomimo przekrwienia jego zielone
oczy wciąż patrzyły hipnotyzująco i bystro. Jego nos, kiedyś złamany, dodawał twarzy pożądanej
surowości.
A teraz miał trzydzieści pięć lat.
Stary.
Starszy, niż przypuszczał, że kiedykolwiek będzie.
Ale świat wciąż go kochał. Jego fanowie nie przestawali go ubóstwiać, bo był Nickiem Angelem i
należał do nich. Dzięki nim zaszedł tak wysoko, że znalazł się tutaj, gdzie nikt nie może oczekiwać, iż
pozostanie normalny.
„To zbyt wiele — pomyślał gorzko, opryskując twarz zimną wodą. — Pochlebstwa, nigdy nie kończące
się zainteresowanie. Miażdżące... duszące... przytłaczające... O wiele za dużo."
Uśmiechnął się ponuro.
Witajcie w zakładzie dla obłąkanych. Witajcie w moim życiu.
Sięgnął po słuchawkę i zadzwonił do podziemnego garażu. Połączył się z jednym ze swoich
kierowców ochroniarzy.
— Schodzę na dół — powiedział poważnym, niskim głosem.
— Wyprowadź ferrari. Żadnego kierowcy. I zadzwoń na lotnisko. Powiedz im, żeby mój samolot był
gotowy. Chcę się przelecieć.
— W porządku, Nick. Och, i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Pieprzyć te urodzinowe brednie! Wiedział, że przez cały dzień nie usłyszy nic innego.
Ubrał się szybko w czarny strój, który zawsze nosił: spodnie, koszula, skórzana kurtka i czarne
tenisówki. Należało teraz tylko wydostać się dyskretnie z apartamentu, nim zostanie zmuszony do
wysłuchania kolejnych urodzinowych życzeń.
Znaleźli się przy nim, ledwie tylko wszedł do holu. Honey o perłowych zębach i okrągłych piersiach,
ukrytych pod różowym swetrem z angory. Krótka spódniczka opinała się seksownie na jej udach.
Harlan, zwariowany Murzyn o zmierzwionych włosach i lekkim makijażu.
I Teresa, kobieta o twarzy mężczyzny, wysoka na sześć stóp.
Cóż za niedobrane trio! Jednak byli jego własnością. Należeli do niego. Płacił za wszystko, co robili.
—
Wychodzę! — powiedział ostro.
—
Dokąd?—zapytała Honey, niemal dotykając go rysującymi się pod swetrem sutkami.
—
Dokąd?—po wtórzyła Teresa, patrząc na niego oskarżycielsko.
— Powinnam pojechać razem z tobą.
— Gdzie się wybierasz, człowieku? — Harlan dołączył do chóru.
—
Wrócę szybko.
Może.
Może nie.
Sprytnie postarał się o to, aby koniec jego wypowiedzi zbiegł się z przybyciem windy. Zniknął im z
oczu, uciekając przed dalszym śledztwem. Już po chwili był w swoim ferrari. Wyjechał z Manhattanu
tak szybko, jak tylko potrafił.
Czterdzieści pięć minut zajęło mu dotarcie do prywatnego lądowiska, gdzie trzymał dwusilnikową
cesnę. Kilku mechaników powitało go, składając mu urodzinowe życzenia.
Niespodzianka, niespodzianka. Zamierzał dzisiaj próżnować.
Wdrapał się do samolotu, usadowił w kabinie pilota i skierował maszynę na pas startowy.
Otrzymawszy zgodę na start, wzniósł się w niespotykane o tej porze roku błękitne niebo.
Westchnął. Było to westchnienie głębokie i ciężkie. Kiedyż to wszystko zaczęło wymykać mu się spod
kontroli?
Nick Angel.
Nareszcie wolny.
Ale znalazł rozwiązanie. Miał pewien plan.
Księga Pierwsza
1.
LouisviUe, Kentucky, 1969
—
Zrób to! — krzyczała młodziutka dziewczyna, z trudem łapiąc powietrze. — Zrób to, zrób!
—
Próbuję — odpowiedział żarliwie Nick Angelo. I rzeczywiście starał się jak mógł, lecz ku jego
przerażeniu dziewczyna miała między nogami tak mokro, że wciąż się wyślizgiwał.
Jej głos był przenikliwy i rozkazujący.
— Zrób to! — nalegała. — Och, proszę, Nicky. Chodź, chodź, chooodź!
Wpadając w panikę, znów przycisnął się do jej ciała i tym razem, na szczęście, zdołał pozostać w
środku.
— Ooooch! — rozpaczliwa surowość znikła z jej głosu. Teraz robiła wrażenie zadowolonej. —
Ooooch... — Nie przestawał się poruszać, ona zaś jęczała z rozkoszy.
Nick był spocony i czuł się dziwnie. Trzymał się jednak twardo, jakby poruszanie się wewnątrz tej
dziewczyny było najważniejszą rzeczą na całym świecie.
Jak przez mgłę przypominał sobie, że jeden z przyjaciół tłumaczył mu, iż seks przypomina jazdę na
koniu: trzeba się wspiąć, usadowić w siodle i ruszyć w drogę.
Nikt jednak nie ostrzegał go, że będzie to taka niebezpieczna, gorąca i lepka podróż.
I wtedy go to dosięgło. Najbardziej ekscytujące, porywające, wymykające się spod wszelkiej kontroli
uczucie. Jezu! Dotarł do szczytu! I był wewnątrz prawdziwej kobiety — jego ręka i „brudne"
czasopisma nie miały z tym nic wspólnego.
Dziewczyna krzyczała z rozkoszy.
Właściwie mógłby robić to samo. Ale pozostał opanowany; facet musi zachować spokój, nawet jeśli to
jego pierwszy raz.
Nick Angelo w końcu tego dokonał — i nie mógł wyobrazić sobie bardziej ekscytującego sposobu
uczczenia swych trzynastych urodzin.
Evanston, Illinois, 1973
—
Proszę cię, Nick, proooszę... Nie wytrzymam tego dłużej.
Może tak. Może nie. Ale robił to z nią przez dwadzieścia minut, zanim zaczęła jęczeć. Właściwie nie
był to jęk, a raczej przypominający agonię krzyk ekstazy.
— Och, Nicky, jesteś najlepszy!
Tak? Mówiono mu to. Gdyby jeszcze tylko zdołał oduczyć je nazywania go Nicky...
Seks był jego specjalnością. Z pewnością to lepsze zajęcie od prac domowych i całej tej nieszczęsnej
nauki. I na pewno był to lepszy sposób spędzania czasu niż siedzenie w domu i patrzenie, jak jego
stary zalewa się do nieprzytomności, podczas gdy matka wypruwa sobie żyły, pracując na dwóch
posadach, żeby ten leniwy drań mógł dalej pić.
Życie rodzinne. Pieprzył to! Tak samo jak pieprzył Susie albo Jenny, czy jak się tam one nazywały.
Wierzył, że któregoś dnia wyrwie się stąd, wydostanie z tego bagna i zabierze matkę ze sobą. Ale
najpierw musi znaleźć pracę i zaoszczędzić parę dolców — wtedy nic go już nie zatrzyma.
Na razie jednak tkwił w szkole, bo jego matka uważała wykształcenie za coś ważnego. Mary Angelo
miała zwariowane marzenie, że kiedyś jej syn trafi do college'u.
Tak, z pewnością: college seksu to jedyne miejsce, do którego trafi.
Mary żyła marzeniami, z dala od rzeczywistego świata. Mając trzydzieści siedem lat, wyglądała o
dziesięć lat starzej. Przypominała ptaka — krucha i nerwowa, ze zwiędłą urodą i rzadkimi włosami.
Poznała ojca Nicka, Prima, kiedy miała szesnaście lat, a on trzydzieści.
Wzięli ślub dokładnie na tydzień przed urodzeniem się Nicka. Primo nie przepracował już później ani
jednego dnia. Z zawodu stolarz, szybko pojął, że branie zasiłku dla bezrobotnych i posyłanie żony do
pracy jest znacznie lepsze od robienia czegokolwiek samemu.
Rodzina Angelów często się przeprowadzała, wędrując ze stanu do stanu, żyjąc w wynajętych
domach, zawsze gotowa ruszyć w dalszą drogę, gdy tylko Primo znów poczuje ten przemożny mus do
podróży. A odczuwał go często.
Nick nie potrafił przypomnieć sobie miasta, w którym spędziliby choć kilka tygodni. Gdy tylko zaczynał
gdzieś się zadomawiać, znów się przenosili. W końcu zrozumiał, że nie ma szans na żadne trwalsze
przyjaźnie. Nowe miasto. Nowe dziewczyny do zdobycia. I dalej w drogę. Potem się przyzwyczaił.
—
Pójdziemy jutro do kina? — zapytała Susie, Jenny, czy jak tam się nazywała. — Ja funduję.
—
Nie — pokręcił głową, wstając i podciągając spodnie. Znajdowali się w biurze na tyłach małego
salonu samochodowego, którego często używał jako miejsca schadzek. Załatwiał sprawunki jednemu
ze sprzedawców i w zamian za to tamten pożyczał mu klucze.
—
Dlaczego nie? — zapytała dziewczyna.
Liczyła sobie osiemnaście lat i była od niego o dwa lata starsza. Miała krótkie włosy, piegi i duże
piersi. Poderwał ją poprzedniego dnia przy wejściu do Kentucky Fried Chicken.
Spróbował wymyślić szybko jakąś odpowiedź. Uwielbiał seks, ale nie znosił chodzenia z
dziewczynami. Poprzednie doświadczenia nauczyły go, że ta prawda wcale by się jej nie spodobała.
Pieprzenie jest pieprzeniem, któż potrzebuje, by było czymś więcej?
—
Muszę pracować — powiedział, głaszcząc jej potargane czarne włosy.
—
A co robisz? — zapytała zaciekawiona.
—
Jestem pomocnikiem karawaniarza — skłamał z kamienną twarzą.
To ją zatkało.
Poczekał, aż poprawi na sobie ubranie, po czym odprowadził ją na przystanek autobusowy i poszedł
do domu.
Mieszkali teraz w rozpadającym się domu z siostrą matki, czyli z ciotką Franny — wielką kobietą o
tlenionych włosach i białym wąsiku. Był to maleńki domek, ale tak długo, jak Primo miał telewizor i
mnóstwo piwa, wydawał się zadowolony.
Nick miał nadzieję, że matka wróciła już z pracy. Jeśli tak, jest szansa, że będzie coś do jedzenia.
Franny nigdy nie zawracała sobie głowy gotowaniem. Była na diecie, która składała się z
orzechowego masła i wody sodowej, i miała w nosie porządne posiłki.
Jasne! Franny robiła się coraz grubsza, a wszyscy inni byli bliscy śmierci głodowej.
Po seksie zawsze czuł głód. Miał wielką chęć na hamburgera, ale był jak zwykle bez grosza,
pozostawało więc oczarować matkę swoim wdziękiem. Nie musiał się zresztą o to specjalnie starać —
ona i tak wprost go uwielbiała. Dla niej był zawsze najważniejszy, ważniejszy nawet od Prima, o ile
tylko udawało się jej od niego uwolnić. A to nie zdarzało się często, bo ojciec domagał się, by kręciła
się koło niego przez cały czas, gdy nie była w pracy.
Celem życia Nicka było unikanie ojca. Nienawidził sposobu, w jaki Primo traktował Mary. Nie znosił
jego narzekania i czepiania się wszystkiego. Robiło mu się niedobrze na widok rozwalonego w fotelu
otyłego cielska.
Primo go przerażał. Gdy tylko ten potężny mężczyzna wpadał w zły humor, na Nicka spadał grad
razów. Mary zawsze próbowała powstrzymać męża: zawzięcie broniła syna, nawet jeśli sama
ryzykowała, że ją pobije. Primo nie dbał o to, kto nawinął mu się pod rękę — po prostu walił na oślep.
Czasami Nick chciał go zabić. Kiedy indziej znów przyjmował bicie jako coś zwyczajnego. Wściekłość,
którą odczuwał, słabła, znikała. Nic nie mógł zrobić, przynajmniej teraz. Za parę lat dorwie go i uwolni
matkę.
Gdy był w połowie drogi do domu, zaczęło padać. Postawił kołnierz starej kurtki, pochylił się i zaczął
biec, myśląc o tym, jak wspaniałą rzeczą byłoby mieć własne cztery kółka. Marzył, by kiedyś mieć
samochód: lśniącego czerwonego cadillaca z chromowanymi kołami i prawdziwym radiem.
Tak... Kiedyś.
Ojciec siedział na schodach przed domem Franny. Nick zobaczył go, gdy się zbliżał. Zdenerwował się:
coś musiało się stać. Bo co innego mogło spowodować, że jego stary opuścił miejsce przed swym
drogocennym telewizorem i siedział na dworze w strugach deszczu?
Ostrożnie podszedł bliżej.
—
Co jest? — zapytał, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.
Primo otarł twarz wierzchem dłoni i spojrzał na niego przekrwionymi, wyłupiastymi oczami.
— Gdzieżeś był? — wybełkotał.
Nick czuł, jak zimne krople deszczu wpadają mu za kołnierz. Zadrżał, spodziewając się złych nowin.
— Z przyjaciółmi — wymamrotał pod nosem.
Primo westchnął głęboko. Jego oddech śmierdział piwem. Podniósł się wolno. Koszula lepiła mu się
do ciała, a przerzedzone siwiejące włosy opadały tłustymi kosmykami na szerokie czoło. Krople
deszczu spadały mu z czubka nosa.
— Odeszła — powiedział ponuro. — Twoja przeklęta matka wzięła i umarła.
2.
Bosewell
,
Kansas, 1973
Loren Roberts miała szesnaście lat, gdy jakiś mężczyzna zatrzymał ją na ulicy i zapytał, czy myślała
kiedyś o karierze modelki. Lauren uśmiechnęła się. Kim był ten nieznajomy? I czemu przyczepił się
akurat do niej?
Okazało się, że przez miasto przejeżdżała ekipa filmowa, grupa okropnych ludzi. Lauren i innych
ostrzegano w szkole, by się z nimi pod żadnym pozorem nie zadawali.
Po powrocie do domu opowiedziała o tym ojcu.
Phil Roberts pokiwał rozważnie głową.
— Śliczna dziewczyna zawsze jest narażona na zaczepki, ale mądra dziewczyna szybko uczy się nie
zwracać na to uwagi.
Lauren przytaknęła. Uroda to coś ważnego, ale rozum był ważniejszy. Jej ojciec to mądry człowiek.
Uczył ją zawsze, że pewność, iż dzięki swemu wspaniałemu wyglądowi rozwiąże się wszystkie
problemy, to poważny błąd. Bycie piątkową uczennicą liczyło się znacznie bardziej: dostawać dobre
stopnie, być najlepszą w sporcie, brać udział w pracach społecznych. A chociaż Bosewell to małe
miasteczko, liczące nie więcej niż sześć tysięcy mieszkańców, zawsze było tu mnóstwo do zrobienia.
Lauren z pewnością wyglądała prześlicznie. Mierzyła pięć stóp i siedem cali i była wyższa od innych
dziewcząt w klasie. Miała długie nogi, smukłe ciało, gęste kasztanowe włosy opadające swobodnie na
plecy, owalną twarz o żywych, bursztynowych oczach i długich rzęsach, prostym nosie i szerokich
ustach, które uśmiechały się olśniewająco.
Lauren Roberts była jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Wszyscy ją lubili, nawet
nauczyciele.
Stała właśnie na szkolnym dziedzińcu razem z najlepszą przyjaciółką Meg, kiedy ta trąciła ją łokciem.
— Idzie! — szepnęła. — Lepiej uważaj!
Zbliżał się do nich Stock Browning — gwiazda futbolu szkoły średniej w Bosewell. Wyglądało na to, że
Lauren wpadła mu w oko. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
—
Zamknij się! — mruknęła. — Jeszcze cię usłyszy.
—
No to co? — odpowiedziała Meg, potrząsając jasnymi włosami.
— Założę się, że chce się z tobą umówić na randkę.
—
Nie, na pewno nie.
—
Założę się, że tak.
Stock szedł jak kowboj, szeroko rozstawiając nogi. Miał niebieskie oczy i ostrzyżone na jeża jasne
włosy. Potężnie zbudowany, opalony, zdawał się być w pełni świadom tego, że mógł mieć każdą
rzecz, której zapragnął. Tym bardziej że jego ojciec był właścicielem „Brownings", jedynego domu
towarowego w mieście.
— Cześć, Lauren! — zawołał, powstrzymując się z wyraźnym trudem przed podrapaniem się w
krocze.
Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu, chociaż chodzili do tej samej szkoły przez całe lata.
„Przypuszczam, że szesnastkamusi być magiczną liczbą"—pomyślała z ironią.
—
Witaj, Stock — odpowiedziała, zastanawiając się po raz nie wiadomo który nad tym, skąd jego
rodzice wytrzasnęli takie imię.
—
Co byś powiedziała na to, żebym zabrał cię do kina?
— zaproponował, przechodząc od razu do rzeczy.
Lauren zastanowiła się nad jego zaproszeniem. W jakiejś mierze schlebiało jej — wszystko
wskazywało, że Stock Browning to zdobycz roku. Z drugiej strony jednak nic do niego nie czuła,
podobnie jak do większości swych szkolnych kolegów. Nie był w jej typie.
—
Hmm... — szepnęła, wciąż zaskoczona i niepewna.
Chłopak nie mógł uwierzyć, że naprawdę się waha.
—
Czy to znaczy „tak"? — zapytał.
—
To zależy kiedy — odpowiedziała ostrożnie.
Zmrużył oczy.
—
Kiedy co?
— Kiedy chcesz się spotkać? — zapytała starając się, by zabrzmiało to lekko.
„Niech to diabli! Czyżby zamierzała robić trudności?" Wszystkie inne dziewczyny skakałyby ze
szczęścia na samą myśl o randce z nim.
—
Dzisiaj. Albo jutro wieczorem. Kiedy tylko zechcesz.
Chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju.
Chociaż z nikim nie chodziła, nie miała ochoty na randkę ze Stockiem. Absolutnie nie. Był stanowczo
zbyt zarozumiały.
— A więc? — pochylił się nad nią.
Wyobraziła sobie, że jego spocone wielkie ciało kładzie się na niej — jakby kiedykolwiek naprawdę t o
robiła. Ale wcale nie miała zamiaru tego robić. Przynajmniej nie przed ślubem z mężczyzną, którego
pokocha, kimkolwiek on będzie.
Próbowała wymyślić jakąś wymijającą odpowiedź. Nie lubiła ranić niczyich uczuć, nawet jego.
— Nie wiem, w tym tygodniu jestem bardzo zajęta — powiedziała ostrożnie.
Stock znów zmarszczył brwi. Zajęty tydzień! Czy mała Lauren Roberts naprawdę nie chciała się z nim
spotkać? To z pewnością było niemożliwe!
—
Zadzwoń do mnie, jeśli się zdecydujesz — powiedział szorstko i odszedł.
—
Nie powiedziałaś mu „nie", prawda? — Meg przestępowała z nogi na nogę, chichocząc nerwowo.
Lauren skinęła głową.
—
Powiedziałam „nie".
—
Nie mogłaś tego zrobić! — Meg zakryła sobie ręką usta.
—
Zrobiłam.
Obie wy buchnęły śmiechem i uściskały się mocno.
—
Święta krowo! — zawołała Meg. — Założę się, że to pierwsze „nie", jakie kiedykolwiek usłyszał.
—
I dobrze mu tak za to, że przez całe lata nie zwracał na nas uwagi — powiedziała Lauren.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]