Jak oswoic czarownice, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiera BadalskaJak oswoi� czarownic�Wioska, kt�rej nie ma na mapieBaga�e by�y za�adowane. List do mamy wrzucony do skrzynki. Kot oddany naprzechowanie s�siadce. A profesor i tr�jka jego dzieci stali gotowi do drogi. Itylko Cosik, br�zowy szorstkow�osy jamnik, siedzia� przy drzwiach i, niepewnyswego losu, b�agalnie-spogl�da� w oczy profesora popiskuj�c natr�tnie.Ka�dy, kto us�yszy tytu� �profesor", wyobra�a sobie zapewne starszego pana, mo�ew okularach, mo�e bez. Mo�e z d�ug�, jak u �wi�tego Miko�aja, brod�? Mo�e�ysawego albo ca�kiem �ysego? W ka�dym razie na pewno jako cz�owieka powa�nego idostojnego.Ale profesor Zape�ka, przez uczni�w zwany �Zapa�k�", ojciec dziesi�cioletniejEmci i o rok m�odszych od niej bli�niak�w � Filipa i Prota, nie przypomina��adnego z wy�ej wyobra�onych. By� m�ody, szczup�y i zwinny. Nie mia� okular�w.Chodzi� w d�insach i kolorowych koszulach w kratk�. Nie nosi� brody, ale za tomia� na g�owie strzech� rudych w�os�w, kt�re nieustannie opada�y mu na oczy. Aoczy profesora by�y pogodne i weso�e, jak u ch�opca.Mimo to � zapewniam was � by� naprawd� profesorem i do tego profesoremmatematyki. A uczniowie, szczeg�lnie ci mniej pracowici, bali si� go jak ognia,poniewa� nade wszystko nie znosi� leni i obibok�w.Profesor Zape�ka posiada� jednak pewn� cech� wsp�l-5n� wszystkim profesorom na ca�ym �wiecie � lubi� si� zamy�la�. I cz�sto bywa�tak zamy�lony, �e nie wiedzia�, co si� woko�o niego dzieje.Jego dzieciom wydawa�o si� to niezwykle zabawne, ale ich mamie wcale nie. D�ugote� waha�a si� przed wyjazdem do Afryki, d�ugo zastanawia�a, ale proponowana tampraca by�a tak interesuj�ca i tak wa�na dla nauki, �e w ko�cu machn�a r�k�.� Dzieci s� ju� na tyle du�e, �e zaopiekuj� si� tob� i domem � powiedzia�a dom�a. A profesor u�miechn�� si� do Emci, Filipa i Prota i porozumiewawczomrugn�� okiem. Naturalnie zrobi� to tak, �eby mama nie widzia�a.� Gdyby ojciec wsadzi� nos w ksi��k� i zapomnia� o sobie, o was i w og�le obo�ym �wiecie, to sprowad�cie go na ziemi� � powiedzia�a do dzieci. A onekiwn�y g�owami, u�miechn�y si� i mrugn�y porozumiewawczo. Zrobi�y to zreszt�tak, �eby mama nie zauwa�y�a.Po tej rozmowie mama, spokojna ju� o wszystkich i wszystko, pojecha�a do tychswoich robak�w.Bo mama Emci, Filipa i Prota by�a parazytologiem. To znaczy kim� takim, kto niebrzydzi si� �adnego, nawet najpaskudniejszego robaka. Odwrotnie, bierze go dor�ki, patrzy na niego przez szk�o powi�kszaj�ce, ogl�da z ty�u, z przodu i zboku, interesuje si� jego robalowym �yciorysem i w og�le tym, w jakim stopniuten okaz jest po�yteczny lub gro�ny dla cz�owieka. I w�a�nie mama pojecha�a tesprawy bada�. Mia�y to by� ich pierwsze wakacje bez niej, ale dzi�ki niej. Mamaza�atwi�a im ten wyjazd. Przypadkiem dowiedzia�a si�, �e rodzice jejprzyjaci�ki musz� na dwa letnie miesi�ce wyjecha� i tak ich dom, w lesie6z dala od wsi, pozosta�by bez opieki. Mama przynios�a tacie klucz od domu wStarod�bach i wszystkie informacje zwi�zane z tym, jak dotrze� na miejsce.Na my�l o wakacjach cieszyli si� bardzo. Mieli je przecie� sp�dzi� w nieznanejmiejscowo�ci. Takiej, kt�rej nie by�o nawet na mapie. M�wi�o si� o niej tylko:�...te Staro-d�by b�d� chyba gdzie� tu..." � i wskazywa�o palcem zielon� plam�bor�w i zagubiony w�r�d nich niebieski koralik jeziora, z kt�rego wysuwa�a si�cieniuchna i tak samo niebieska niteczka jakiej� rzeczu�ki.Ta informacja zreszt� wystarcza�a im w zupe�no�ci. Bo je�eli w Starod�bach jestlas, je�eli jest jezioro, je�eli s� wakacje i je�eli sp�dz� je razem � oni itato, to ju� i tak du�o szcz�cia naraz.Z niecierpliwo�ci� liczyli dni dziel�ce ich od wyjazdu. A� wreszcie nadszed�oczekiwany ranek.Cosik, po wyniesieniu �a�o�nie miaucz�cego kota, podwoi� czujno��. Z poduszk� wz�bach usiad� przy drzwiach got�w na ka�de skinienie swej pani. Bacznieobserwowa� wszystkich i dr�a� z niecierpliwo�ci: �Wezm� mnie czy nie wezm�?"�Emcia wci�� jeszcze krz�ta�a si� po domu. Upycha�a po kieszeniach jakie� swojemaskotki, przykry�a le��ce w w�zeczku lalki, dokr�ci�a kapi�cy kran, pog�aska�apuszysty �eb mi�ka, sprawdzi�a, czy bracia zgasili �wiat�o w �azience, wreszcie,ponaglana przez tat�, wybieg�a na schody. Kroki ch�opc�w dudni�y ju� gdzie� nadole. Emcia gwizdn�a cicho. Cosik, pewien ju�, �e go nie zostawi�, jak oszala�ypop�dzi� po schodach, ci�gn�c za sob� sw� nieodst�pn� poduszk�. Z ty�u,brz�kaj�c kluczami i pogwizduj�c weso�ego marsza, zbiega� profesor.7Na podw�rku, wyszorowany do po�ysku, sta� Gratek. Za�adowany walizkami,przywalony z g�ry tobo�ami wygl�da� mo�e troch� inaczej ni� zwykle, lecz mimowszystko nie straci� nic ze swej oryginalnej urody.To by� wyj�tkowy model ten ich Gratek. I gdyby kto� chcia� wymieni� jego mark�,dobrze by musia� si� nag�owi�. Ka�da cz�� wozu pochodzi�a bowiem, jak to si�m�wi, �z innej wsi". Ca�o�� za� by�a dzie�em r�k taty i budzi�a niek�amanypodziw podw�rka i okolic.- Wygl�da dzi� supe�! - powiedzia� Prot i poklepa� wypucowan� mask� samochodu.- Supe�? Sprawd� od razu, czy dobrze zawi�zany, �eby si� nie rozsup�a� podrodze, bo baga�e by nam si� rozlecia�y.- Nie supe�, ale supe�! Chyba wy�a�nie m�wi�! - rozgniewa� si� Prot.Profesor spojrza� na niego zdziwiony.- On m�wi nie �supe�", lecz super. �e niby Gratek wygl�da dzi� super... znaczytaki wypucowany - wyja�ni�a Emcia.- O, przepraszam ci�, synu, by�em zamy�lony i nie dos�ysza�em.Ale Prot ju� si� naindyczy�. By� najbardziej nerwowy z ca�ej tr�jki i cz�stowybucha� gniewem.-Emilio! Tyle �azy p�osi�em ci�, �eby� nie wt��ca�a swego zada�tego nosa w mojeprywatne sp�awy! - zacz�� k��tliwie. Prot nie wymawia� litery �r" i bardzo nielubi�, gdy mu o tym przypominano.- O rany! Jedziemy w ko�cu czy nie? - spyta� Filip, kt�ry w przeciwie�stwie dobrata odznacza� si� �agodnym charakterem oraz zami�owaniem do potraw i ksi��ek.8Profesor zatrzasn�� baga�nik.� Emcia! Filip! Przesta�cie si� k��ci�! We�cie psa i siadajcie z ty�u, o ile si�jeszcze zmie�cicie. Prot obok mnie. Co m�wisz? �e koszyk? Mo�esz go sobiepostawi� pod nogi... A plecak? Emcia, nie znalaz�by si� u was jeszcze kawa�ekmiejsca na plecak?� Sk�d?! � pisn�a Emcia, moszcz�c si� mi�dzy walizkami, psem, poduszk� orazbratem, kt�ry ze wzgl�du na tusz� zabiera� sporo miejsca.Jako� si� wreszcie upchali. Gratek prychn��, podskoczy� par� razy i g�adkopotoczy� si� mi�dzy u�pionymi, cichymi domami.Wkr�tce wyjechali za miasto. Na szosie ruch by� niewielki. Czasem tylkoprzemkn�� autobus. Czasem wy�oni� si� ci�ki TIR i przesun�� obok, ogromny jakkamienica. Czasem przecz�apa� senny ko�, ci�gn�c furmank� z jeszcze bardziejzaspanym wo�nic�.A Gratek nabiera� gazu.Szybko mijali miasta, miasteczka, wsie. Z rado�ci� powitali wyz�acane zbo�empola, ��ki, na kt�rych sta�y brunatne kopczyki siana. Przeje�d�ali cienistymitunelami las�w i mostami.Z dwupasmowej szosy zjechali na jednopasmow�, a dalej z jednopasmowej skr�cili ww�sk� bit� drog�, obsadzon� po obu stronach drzewami oblepionymi zielonymjeszcze owocem.W po�udnie zj edli obiad w motelu stoj�cym w�r�d wysokich sosen.Odpocz�li w pachn�cym �ywic� lesie i znowu ruszyli dalej.� Jedziemy i j edziemy! Te Starod�by s� chyba gdzie�9na ko�cu �wiata, a mnie nogi ju� �cierp�y! � Emcia zepchn�a Cosika na bok iusadowi�a si� wygodniej. Obra�ony Cosik w�adowa� si� Filipowi na kolana.� A gdzie jest koniec �wiata? � zapyta� sennie Filip.- Aku�at w�a�nie tam, gdzie s� Sta�od�by - ziewn�� Prot, nie odwracaj�c si�nawet.Nie chcia�o im si� rozmawia�. Znu�eni upa�em i drog�powr�cili do drzemki.Profesor, mimo zm�czenia, uwa�nie obserwowa� drog� i z ca�ych si� trzyma� si�kierownicy, by nie wybi� dziury w dachu, co na wyboistej drodze, kt�r� terazjechali, �atwo mog�o mu si� przydarzy�. Gracik ta�czy� zr�cznie, omijaj�c cog��bsze wykroty. Przechyla� si� z boku na bok i ko�ysa� jak statek na fali.Baga�e na dachu trz�s�y si� niebezpiecznie, a rzemienie, kt�rymi by�y umocowane,skrzypia�y przy ka�dym przechyle.I nagle zrobi�o si� zupe�nie cicho. Pierwsza otworzy�a oczy Emcia.� Jeste�my ju� na miejscu? Tak?� Gdzie tam! Przystan�li�my tylko. � Profesor wyj�� map� i wodz�c po niej palcemmrucza�:� No, tak... To powinno by� gdzie� tutaj. Mia�em skr�ci� w prawo na trzydziestymkilometrze od g��wnej drogi. Przy s�upku. Przejechali�my ju� te trzydzie�cikilometr�w, ale ani bocznej drogi, ani �adnego s�upka tu nie widz�. Wyjd� chybai rozejrz� si�... Emcia, obud� ch�opc�w, niech te� rozprostuj� nogi.� A kto m�wi, �e �pimy? � ockn�� si� Filip i z trudem gramoli� spodrozci�gni�tego na nim Cosika. � No, rusz si�, stary! Wysiadka! Nie rozumiesz?Emcia wyskoczy�a pierwsza i znikn�a za wysok� �cia-10n� zbo�a. S�ycha� by�o tylko oddalaj�cy si� szelest k�os�w i nawo�ywanie:� Cosik! Cosik, do pani! Szukaj!... Szukaj!...� Czego szukamy? � zbudzi� si� Prot. *� Zakr�tu. Wstawaj, bo nie mog� wyj��.� Jakiego zak��tu?� Do skr�cenia. Musimy wjecha� w jak�� inn� drog�.11Prot wysiad� z samochodu i ziewaj�c sta� obok. Z trudem otwiera� zaspane oczy.- To dlaczego nie sk��camy?- Dlatego, �e tu podobno nie ma �adnej drogi. Tylko pole i pole... Chod�my...- O �any!-Nie orany. �yto na nim ro�nie. A mo�e to pszenica?- Ja nie m�wi�, �e o�ane! Powiedzia�em: �O �any!" Westchn��em tak sobie tylko.Nie uszli daleko, kiedy nagle w�r�d zbo�a us�yszeli krzyk Emci.- Tatku! Tato, chod� tutaj! To pewnie ta! Zobacz, wcale jej nie wida� i gdybynie Cosik...Rzeczywi�cie. Na prawo od drogi, kt�r� jechali, bieg�y w�r�d �anu �yta - koleiny.Prowadzi�y przez pole prosto do lasu, kt�ry czarn� obr�cz� zamyka� widnokr�g.- Tak! To na pewno ta droga... Ale gdzie jest s�upek? -rozgl�da� si� profesor.- A jaki on... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl