James White - Szpital kosmiczny 05 - Sektor dwunasty, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
James White
SEKTOR
DWUNASTY
Sector General
Przekład Radosław Kot
2
Dla przyjaciół Kilgore’a Trouta,
którzy wzruszają tylko pogardliwie ramionami,
słysząc, że coś jest „niemożliwe”
3
W
YPADEK
Centrum Retlin było największym lotniskiem Nidii i
równocześnie jedynym na planecie portem kosmicznym.
MacEwan zauważył cynicznie, że to także najbardziej
uczęszczane w okolicy zoo. Główna hala pełna była
futrzanych tubylców, turystów i personelu naziemnego,
największy tłok panował jednak za szklanymi ścianami sali
odlotów. Nidiańczycy w różnym wieku robili co mogli, aby
zobaczyć podróżników oczekujących na wyruszenie w
kosmos.
Ciżba rozsunęła się błyskawicznie, widząc Kontrolerów
eskortujących MacEwana i jego towarzysza. Żaden tubylec
nie ośmieliłby się urazić gościa spoza planety, narażając go
na przypadkowy nawet fizyczny kontakt. Za wejściem do
sali odlotów obaj cywile zostali skierowani do małego
biura, którego ściany niezwłocznie pociemniały.
Przed nimi stał pułkownik Korpusu, najwyższy rangą
oficer tej formacji na Nidii. Z szacunkiem poczekał, aż obaj
goście usiądą. Pierwszy raz spotkał wielkiego Ziemianina
MacEwana i jego równie legendarnego towarzysza,
Orligianina Grawlya-Ki. Spojrzał z dezaprobatą na ich
mundury, podarte i brudne relikty niemal zapomnianej już
wojny, rzucił jeszcze okiem na zajmujący narożnik biurka
solidograf i w końcu usiadł.
- Władze tej planety uznały, że nie jesteście już na niej
mile widziani - zaczął cichym głosem. - Zobowiązano was
do natychmiastowego opuszczenia Nidii. Instytucja, którą
reprezentuję, zbliżony do neutralnej międzyplanetarnej
policji Korpus Kontroli, została poproszona o
4
wyegzekwowanie tego polecenia. Wolałbym, byście
odlecieli stąd sami, nie zmuszając nas do użycia środków
bezpośredniego przymusu. Przykro mi, że tak się stało, i
zapewniam, że dla mnie też nie jest to miła sytuacja, ale
muszę się zgodzić z Nidiańczykami. Wasze ostatnie
poczynania niebezpiecznie zbliżyły się do otwartej agresji.
Pierś Grawlya-Ki uniosła się niespodziewanie, aż jego
sztywna sierść zaszeleściła, zaczepiwszy o stare rzemienie
uprzęży bojowej, jednak Orligianin nie odezwał się ani
słowem.
- Próbowaliśmy im tylko wytłumaczyć… - zaczął
znużonym tonem MacEwan, lecz pułkownik mu przerwał:
- Wiem, co próbowaliście zrobić, ale skończyło się na
zniszczeniu połowy studia, i to już podczas próby. To nie
jest dobra metoda. Poza tym wiecie równie dobrze jak ja,
że waszym zwolennikom chodziło bardziej o rozróbę niż o
propagowanie jakichkolwiek idei. Dostarczyliście im
pretekstu…
- Ta sztuka gloryfikowała wojnę - powiedział MacEwan.
Kontroler spojrzał kątem oka na solidograf, a potem z
powrotem na obu gości.
- Przykro mi, ale musicie opuścić tę planetę - powiedział
łagodniejszym tonem. - Nie mogę was do niczego zmusić,
ale najlepiej by było, gdybyście wrócili na ojczyste światy i
spędzili tam resztę życia w pokoju. Wasze rany mogły
zostawić też psychiczne blizny, być może więc przydałaby
się wam pomoc psychiatryczna. Ponadto uważam, że obaj
zasłużyliście na trochę tego pokojowego życia, które z
takim zaangażowaniem propagujecie.
Nie usłyszawszy odpowiedzi, pułkownik westchnął
głęboko.
- Dokąd się teraz wybieracie?
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]