Jan Baszkiewicz - Ludwik XVI (1983), Historia(2)(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAN BASZKIEWICZ
LUDWIK XVI
CYKL BIOGRAFICZNY „Ossolineum”
Księgozbiór DiGG
f
2010
I.
KSIĄŻĘ BERRY
EDUKACJA KRÓLA
M
aria Józefa Saska, żona delfina Francji Ludwika, nie była biegła w ra-
chunkach: jej dzieci zawsze jakoś przychodziły na świat wcześniej, niż się
spodziewała. Niemałe stąd komplikacje, bo etykieta dworska surowo naka-
zywała, by Dzieci Francji rodziły się publicznie. Każdy, kto znalazł się w
pobliżu, miał wówczas prawo wystąpić w roli gapia. Pochodzenie
ewentualnych następców tronu musiało być przecież poza wszelkim
podejrzeniem o jakieś manipulacje! Gdy zatem 13 września 1751 r. Maria
Józefa poczuła, że rodzi, krzyknęła natychmiast: „Króla! Króla i
świadków!” Delfin pobiegł szukać owych świadków, ale nie zdążył.
Lekarz-akuszer Jard poprosił więc księżnę, „by potrzymała chwilę dziecko
między nogami, póki świadkowie się nie zjawią”. Odrzekła spokojnie:
„Bardzo dobrze; niech pan je tylko trochę odsunie, bo mnie kopie”.
Spóźnionymi świadkami wydarzenia stali się wersalscy gwardziści i
nosiciele lektyk: tylko tacy hołysze nawinęli się delfinowi pod rękę.
Tak się rodził najstarszy spośród pięciu synów delfina, Louis-Joseph-
Xavier, książę Burgundii. Potem był książę Akwitanii Louis-Marie-Xavier,
urodzony we wrześniu 1753 r.: miał niespełna pół roku, gdy zabił go
koklusz. Na szczęście był już w drodze trzeci syn. Urodził się także
przedwcześnie i bardzo szybko, 23 sierpnia 1754 r. między szóstą i siódmą
rano. Króla Ludwika XV znowu nie zdążono zawiadomić nie było go
zresztą w Wersalu, siedział z większością dworu w pobliskim Choisy. Nie
było też przy porodzie ani jednego księcia krwi, udało się jednak
zgromadzić jako świadków kilku królewskich ministrów. Król przybył już
po ochrzczeniu chłopca – nazwano go Louis-Auguste – i nadał mu tytuł
księcia Berry. Z pewnością nie przypuszczał, że poznał właśnie swego
następcę na tronie Francji i Nawarry, przyszłego Ludwika XVI.
Było jeszcze potem dwóch synów: w 1755 r. Louis-Stanislas-Xavier,
hrabia Prowansji; w 1757 r. Charles-Philippe, hrabia Artois. To także
przyszli królowie, Ludwik XVIII i Karol X. Przeżyją także dwie spośród
trzech córek Marii-Józefy. Gruba Klotylda, młodsza o pięć lat od księcia
Berry, zostanie wydana za mąż do Turynu, za następcę tronu Piemontu;
cnotliwa Elżbieta, urodzona w 1764 r., padnie wiosną 1794 r. ofiarą
rewolucyjnego terroru.
Rodzice tej czeredy Dzieci Francji mieli polskie akcenty w swoich ży-
ciorysach. Delfin był synem Ludwika XV i Marii Leszczyńskiej; Maria
Józefa to córka elektora Saksonii i króla Polski Augusta III. Żadnego zain-
teresowania sprawami Polski nie ujawniali.
Delfin Ludwik, idealizowany chętnie przez „partię dewotów” na wersal-
skim dworze, nie miał bynajmniej anielskiego charakteru. Otyły i ociężały
– także umysłowo – nie przepadał za polowaniem czy innymi ćwiczeniami
fizycznymi; nie lubił gry, tańca ani teatru: z trudem skupiał się nad książką.
Owszem, gustował w muzyce: ale prawdziwą jego namiętnością była
bigoteria odziedziczona po Marii Leszczyńskiej. Pochłaniały go pobożne
praktyki i lektury. Uwielbiał pouczać bliźnich i prawić im morały. Aby zaś
móc wygłaszać owe kazania, strzygł uchem na wszelkie plotki i pomówie-
nia: tę niemiłą cechę przekazał w spadku Ludwikowi XVI. Niedyskretny,
opryskliwy, kapryśny, władczy – był jednak wychwalany przez dworskich
pochlebców, którzy lubili przedstawiać despotyczne skłonności jako siłę
woli, a dewocję jako kwintesencję cnót moralnych.
Stosunki delfina z ojcem były niedobre. Oburzał się na złe obyczaje Lu-
dwika XV – a więc na jego oficjalne metresy i tłumy przelotnych kochanek
– co nie znaczy zresztą wcale, że sam był wzorem małżeńskiej wierności.
Także polityka króla nie przypadała delfinowi do smaku. Ludwik XV bez-
skutecznie próbował nawiązać bliższy kontakt uczuciowy ze swym synem i
prawowitym następcą.
Gdy delfin miał lat niespełna siedemnaście, zmarła po kilkunastu miesią-
cach małżeństwa jego pierwsza żona, piękna infantka hiszpańska Maria
Teresa. Kochał ją bardzo. Już w następnym, 1747 r., ożeniono go z Marią
Józefą. Przyjął niechętnie tę szesnastoletnią Niemkę, dość brzydką,
bardziej od niego inteligentną i wykształconą, pobożną bez bigoterii.
Dokonała sztuki niemałej: zdobyła sympatię królowej Marii Leszczyńskiej,
której ojciec został przecież pozbawiony tronu polskiego najpierw przez jej
dziada, potem, drugi raz, przez jej ojca. Była też w dobrych stosunkach ze
swymi szwagierkami, siostrami delfina: Henrietą Adelajdą, Zofią, Wiktorią
i Luizą. „Partia dewotów” w Wersalu, skupiona wokół królowej,
zaaprobowała Marię Józefę. „Dewoci” nie mieli zresztą wpływu na króla i
na politykę: pozbawiała go ich pani de Pompadour, kochanka Ludwika XV,
a później także jego wszechmocny minister, diuk de Choiseul. Kilka lat
zajęło natomiast Marii-Józefie oswajanie jej własnego męża. Gdy rodził się
książę Berry, delfin przestał już okazywać żonie awersję. Maria Józefa
umiała wywierać wpływ na niezbyt bystrego męża, ale robiła to dyskretnie.
Delfin lubił ją i cenił. Guwernantką Dzieci Francji została Maria Luiza
hrabina de Marsan, z domu Rohan-Soubise, przedsiębiorcza i raczej
sympatyczna.
Należała, to jasne, do partii dewotów. Książę Berry nie zachował dla niej
wielkiej czułości. Pani de Marsan szczególną uwagę poświęcała księciu
Burgundii, w którym upatrywano przyszłego delfina i króla. Jej ulubieńcem
był natomiast hrabia Prowansji. Książę Berry zajmował dopiero skromne
trzecie miejsce. Opowieści o jego chorowitym dzieciństwie są przesadzone.
W tamtym czasie sądzono, że zdrowe dziecko musi wyglądać jak połeć sło-
niny. Otóż książę Berry nie był grubasem, dopiero później powetuje to
sobie z nawiązką. Rodzicielski niepokój o jego zdrowie wyszedł mu zresztą
na dobre. Wiosną 1756 r. do trzech synów delfina wezwano na konsultację
słynnego Szwajcara, doktora Tronchina, który im przepisał pobyt na świe-
żym powietrzu, poza Wersalem mającym reputację fatalnego klimatu.
Część wiosny i całe lato 1756 r. ks. Berry spędził wraz z braćmi w
Meudon. Mimo opinii dziecka cherlawego chował się nie najgorzej. Pod
patronatem pani de Marsan zaczął się uczyć czytania i pisania, zasad religii
i moralności. Uczono go też, od samego początku świadomej egzystencji,
znosić jarzmo etykiety i uczestniczyć bez ujawniania nudy w długich
dworskich ceremoniach.
Starszy o trzy lata książę Burgundii był dlań towarzyszem zabaw, a po
trochu i wzorem. Toteż źle zniósł rozstanie z bratem, gdy w maju 1758 r.
książę Burgundii wyszedł spod opieki pani Marsan i przeszedł ,,w ręce
mężczyzn”. Jego guwernerem został, z decyzji delfina, pięćdziesięcioletni
Antoine de Quelen, diuk de La Vauguyon.
Był to osobliwy okaz dworskiej fauny, rodzaj arystokratycznego
Tartuffe’a. Manifestował żarliwą pobożność, co mu nie przeszkadzało
podlizywać się kochankom króla. Przez panią de Pompadour (którą delfin
zwał jadowicie
maman-putain
) usiłował się wkraść w łaski Choiseula;
później podlizywał się bezczelnie nowej metresie króla, pani du Barry.
Hrabia d’Allonville przekazał zabawną anegdotę wyjaśniającą jego karierę
przy delfinie. Oto La Vauguyon przekupił podobno lokaja delfina, który
mu ujawniał regularnie tytuły lektur księcia. Czytał wszystko gorliwie i
dzięki uczonym a pobożnym dyskusjom z następcą tronu „skłonił delfina
do wiary w jego rozległą i zdrową erudycję”. Takiemu hipokrycie i
prymitywnemu spryciarzowi delfin powierzył wychowanie swoich synów.
Gdy w 1786 r. syn La Vauguyona starał się u Ludwika XVI o ten sam
urząd guwernera, król odrzekł mu podobno: „Bardzo mi przykro panu
odmawiać, ale sam pan wie, że my obaj zostaliśmy wychowani jak tylko
można najgorzej”. Liczni świadkowie stwierdzali, że Ludwik XVI
zachował kiepskie wspomnienie o zmarłym w 1772 r. La Vauguyonie,
„pamiętając mu żałosną edukację, którą otrzymał pod jego kierunkiem”.
Wypowiadał się o nim krytycznie już wcześnie, wnet po swym
małżeństwie z Marią Antoniną, które go uwolniło od La Vauguyona.
Cesarski ambasador w Wersalu, hrabia de Mercy-Argenteau, raportował w
1771 r. do Wiednia: „Pewnego dnia [delfin] bawiąc u swych ciotek mówił
dość pogardliwie o swym byłym guwernerze, skarżąc się na marną
edukację, którą od niego otrzymał”. La Vauguyon to nie tylko świętoszek,
ale i rasowy dworak: chciwy, ambitny, zawistny i próżny. Jego kultura
umysłowa była bardzo mierna. Miał ogromną liczbę wrogów – głównie
wśród filozofów i w partii Choiseula – ale też dawał im mnóstwo okazji do
szyderstw.
Edukacja księcia Berry pod tym światłym kierownictwem trwać miała
prawie dziesięć lat. Chłopiec „przeszedł w ręce mężczyzn” mając zaledwie
sześć lat, a więc o rok wcześniej niż to było w zwyczaju. Dokładnie 8
września 1760 r. skwitowano panią de Marsan z opieki nad nim i oddano
go La Vauguyonowi. Dostał męski ubiór: na portrecie pędzla Fredou,
malowanym właśnie w 1760 r., książę Berry nosi strojny frak z koronkami
i gwiazdą Orderu Świętego Ducha.
Pośpiech, z jakim uznano, że wyrósł z dziecinnej sukienki, miał przyczy-
nę smutną i ważną dla jego przyszłości. Wiosną 1760 r. niespełna dziewię-
cioletni książę Burgundii został unieruchomiony przez gruźlicę kości: leżał
w łóżku lub poruszał się na wózku. To wielki cios dla jego rodziców i dla
króla: dworacy od dawna piali z zachwytu nad najstarszym synem delfina.
Był wprawdzie egoistyczny, leniwy i łakomy – ale władcze usposobienie
pozwalało pochlebcom prorokować mu przyszłość wielkiego monarchy,
nowego Ludwika XIV. Chory bardzo się nudził, postanowiono więc
połączyć go z młodszym bratem.
Książę Burgundii bardzo teraz złagodniał; przykre cechy jego charakteru
ustępowały przed żarliwą pobożnością. Rozwodzono się później nieraz nad
wpływem, jaki agonia brata wywarła na Ludwika XVI, na jego stosunek do
religii i śmierci. Bez wątpienia pozostała w jego pamięci. Przeżycie byłoby
większe, gdyby książę Berry był trochę starszy i gdyby jego własna
obłożna choroba nie odseparowała go na dłuższy czas od umierającego
brata. Śmierć księcia Burgundii, 21 marca 1761 r., przybliżyła go do tronu
Francji: od korony oddzielał go teraz jedynie zgorzkniały, dziwaczejący,
trzydziestodwuletni ojciec. Nowa sytuacja musiała oczywiście zwrócić nań
baczniejszą uwagę wszystkich: rodziców, królewskiego dziadka, guwernera
i nauczycieli, ministrów i dworzan. Tymczasem wśród synów delfina to
właśnie Berry był najmniej aktywny, fizycznie i umysłowo. Poprzednio
jego nieśmiałości i małomówności przeciwstawiano władcze dyspozycje
księcia Burgundii: rodzice bez wątpienia łatwiej by się pogodzili z
wyrokami Opatrzności, gdyby śmierć ugodziła jego, a nie najstarszego z
braci. Teraz zaczęto się zastanawiać, czy nie jest fatalnym pechem dla
Korony, że przyszłym delfinem ma być Berry, a nie żywszy i
inteligentniejszy hrabia Prowansji. Strapiony delfin wezwał na pomoc
zaprzyjaźnionego jezuitę, ojca de Neuville, do którego ocen miał wielkie
zaufanie. Jego zadaniem było przyjrzeć się uważnie trzem synom delfina i
ocenić „ich perspektywy na przyszłość, zwłaszcza najstarszego”.
Ekspertyza brzmiała pocieszająco: zdaniem jezuity książę Berry
„zapowiadał mniej żywości i ujawniał maniery mniej wdzięczne niż jego
książęcy bracia; co się jednak tyczy solidności jego rozsądku i przymiotów
serca, obiecywał, iż nie będzie od nich gorszy”.
Niemniej wszakże złośliwe opinie o debilizmie Ludwika Augusta księcia
Berry krążyły po Wersalu. Przyczyniał się niemało do ich rozpowszechnia-
nia sam szef rządu diuk de Choiseul. Także raporty słane do Wiednia przez
hrabiego de Mercy-Argenteau, bystrego obserwatora i niezłego psychologa,
brzmiały nader krytycznie.
Przez rok po śmierci brata Berry był jedynym wychowankiem La
Vauguyona. Wiosną 1762 r. dołączył doń 7-letni hrabia Prowansji, cieszący
się – grubo na wyrost – opinią rodzinnego geniusza. Wiceguwernerem
Dzieci Francji był od początku edukacji księcia Burgundii markiz de
Sinety, głównym preceptorem zaś – ksiądz de Coetlosquet, uprzednio
biskup Limoges, zacny, ale intelektualnie zupełnie przeciętny. Teraz
zaczęła się pojawiać cała sfora nauczycieli, specjalistów od kaligrafii,
rysunku, matematyki, fizyki, geografii, historii, szermierki, tańca... Religii
nauczał eks-jezuita ksiądz Berthier, jeden z licznych wśród kleru
pogromców Woltera.
Delfin nie miał pełnego zaufania do La Vauguyona i jego pomocników:
dwa razy w tygodniu, w środy i soboty, Coetlosquet prowadził obu chłop-
ców do rodziców. Delfin kontrolował ich znajomość łacińskich autorów,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]