Janosch (Eckert Horst) - Cholonek czyli dobry Pan Bog z gliny, EBOOKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JANOSCH
CHOLONEK CZYLI DOBRY PAN
BÓG Z GLINY
(Z języka niemieckiego przełożył Leon Bielas)
Jakże często się zdarza, że ktoś przyjdzie, coś zrobi i wszystko się nagle
odmieni. Na przykład owego siódmego maja, kiedy Stanik z Michcią zamiast pójść na
nabożeństwo majowe udali się do lasku Gwidona, od tyłu przez pola. I gdzie Stanik,
że tak powiem, dał pierwszy impuls do ludzkiej egzystencji Cholonka na tym świecie;
od dołu ciągnęło chłodem przez jesionkę, którą zeszłego roku mama kupiła za
zaoszczędzone grosze, a z góry napierał Stanik. W powietrzu czuć było koksem,
mokrymi liśćmi, zbutwiałym drzewem, wszystko było wilgotne, a pogoda w sam raz
na katar.
Stanik nażłopał się znowu tego najtańszego piwska, które zawsze czuć było
końskim moczem. Wszystko to przedstawiało się niezbyt pięknie. Miejmy nadzieję,
że przynamniej glina zejdzie z płaszcza! Na szczęście było już ciemno i z odległości
pięciu metrów nikt nie potrafiłby dokładnie określić, co Stanik tu właściwie robił. W
przeciwnym razie zawstydziłaby się na śmierć.
Od strony głowy mógłby spojrzeć w głąb Polski, gdyby było jeszcze widno.
Tam niedaleko była granica. Przed nią rozciągała się ziemia niczyja, ugory, wszystko
puste i nie uprawiane.
- Szkoda każdego kawałka ziemi, na którym nie zasadzono niczego - mawiała
Świętkowa. A choćby tylko kapustę. Kapustą można sobie nieraz pomóc. Nie
wymaga wielu starań na polu i jest dobra do każdego jedzenia. Dobrze zakiszona
kapusta - prima! I zdrowa! Sobczyk, na przykład, ten z ulicy Hałd, szewc - stu lat
dożył jedząc kapustę. A dlaczego, pytam się. Bo codziennie, gdy tylko wstał, wypijał
garczek kwaski. Kwaska czyni cuda! - mawiała nasza ciotka Hejdla i za pomocą
kompresów wyleczyła sobie reumatyzm, gdy już żaden lekarz jej nie mógł pomóc.
Do krupnioków i żymloków kwaska też jest potrzebna, a już do ryb, ho, ho! A
czemu tu przy granicy cała ziemia leży odłogiem, zapytuję. Z powodu władz.
To właśnie tak jest. Władze, urzędy, moce pozaziemskie mieszają się od góry
do wszystkiego, komenderują, robią co chcą, a na dole człowiek jest bezsilny.
Tak samo było i z tym Cholonkiem. Przy czym niejaka Kowolka z dołu, na
parterze, nie była całkiem bez winy, jeśli idzie o tę nędzę. O tym będzie jeszcze
później mowa.
A więc 27 lutego po owym wydarzeniu w Porębie, przy ulicy Oślowskiego 3,
powinien był - licząc dokładnie - od trzech dni przyjść na świat Cholonek, ale nie
przyszedł. Michcia siedziała na szezlongu w tylnej izdebce i beczała, gryzła
chusteczkę do nosa i połknęła już połowę dzierganego szlaczka, a z przodu w kuchni
latała jej matka, stawiała wodę w kastrolu, wylewała ją, przynosiła nową, znowu
nastawiała i znowu wylewała, i tak sto razy! Michcia w izdebce myślała tylko jedno:
czy Stanik nie mógł z tym jeszcze parę dni poczekać! Nie mogliśmy to lepiej wtedy
pójść na to nabożeństwo majowe? Za wszystko jest kara na tym świecie, a jeśli
dziecko urodzi się 29 lutego, to nie przeżyję tego! „29 lutego urodzone, po wsze
czasy i na amen stracone!” Ale zawsze, jak napije się tego najtańszego piwska, to nie
wie, co robi. - Jeśli cię od dołu ciągnie, a od wewnątrz napiera - powiedziała Helenka
Hajduk - to nastąpi rozwiązanie. Wtedy weź chustkę i mocno gryź!
Świętkowa w kuchni co pięć minut wznosiła akt strzelisty do nieba: Święty
czarny Staniku z Częstochowy, któryś jest w niebie, wysłuchaj mojego błagania i
pozwól moim modłom wznieść się do ciebie i spraw, aby to dziecko jeszcze dziś
przyszło, a nie jutro. Bo wtedy to już lepiej, żeby w ogóle nie przyszło.
Amen!
Świętkowi te wieczne modły działały już na nerwy, bo baba modliła się
głośno i wciąż to samo, trochę po polsku, trochę po niemiecku, a Świętek był w ogóle
przeciwny temu, bo był bezbożnikiem.
Nie ma żadnego czarnego Stanika z Częstochowy! Ale Świętkowa to inny
człowiek niż ludzie, co tylko żrą tłuczone kartofle, o niczym nie myślą i wszystko
biorą jak leci. Mogłaby się modlić do zwyczajnego św. Stanika, bo Stanik było na
imię ojcu dziecka, a więc Stanik nazywał się również jego patron w niebie i był on
kompetentny, jeśli chodzi o pomoc w ciężkich chwilach, ale dlaczegóż miałaby sobie
wszystko ułatwiać? Jeśli istnieje czarna Madonna z Częstochowy, musi też istnieć
czarny Stanik! Świętkowa była bowiem kobietą, której nie brakło rozumu. Jej
pierwszy ojciec, Kotyrba z Brzęczkowic, nosił okulary. Kto ma okulary, ten ma i
rozum - mawiała ciotka Hejdla. Na naszej ulicy był synek, z którym było wiele
kłopotu, bo od małego musiał mieć bryle, inaczej nic a nic nie widział. A potem? Co
się z nim stało? Ha! Został muzykantem i potrafił grać według najtrudniejszych nut.
Gluchowej też się taki cud przytrafił z czarną Madonną. Coś tam u niej było
nie w porządku z trawieniem, latała po doktorach, kupowała różne leki i pożerała je
jak nie przymierzając chleb, nic nie pomagało. I co zrobiła? Udała się z pielgrzymką
do Częstochowy.
Włożyła sobie do majtek poświęcony obrazek czarnej Madonny i poszła
piechotą do domu, via Brzesków. Wyzdrowiała baba! Bo trzeba się bronić! Trzeba
swój los „wziąć samemu w garść. Trzeba posługiwać się rozumem i chytrością.
Wprawdzie to niewiele pomoże, bo ci u góry są mocniejsi, ale zawsze to lepiej niż tak
żyć ż dnia na dzień jak krowa i czekać nie wiadomo na co.
Świętkowa na przykład mogłaby w tak prostych sprawach jak mycie zębów
wziąć na palec mydła i natrzeć zęby, jak to czynili wszyscy ludzie. Ona jednak
zanurzała środkowy palec w mydle; po pierwsze był on dłuższy od wskazującego,
potem posypywała go solą, gdyż - po drugie - sól wzmacnia kości i - po trzecie -
czyści jeszcze na dokładkę, a poza tym szorowała zęby od przodu i od tyłu. Żaden
profesor mądrzej by tego nie wymyślił! Poza tym wypadało to taniej!
Tylko z tym Stanikiem to była istna męka. W najcięższej dla Michci godzinie
chachor siedział u Kapicy w szynku, wygłaszał wielkie mowy o swoim synu, którego
miał dziś lub jutro urodzić.
Jedynym spadkobiercą, handlowcem całą gębą - oto czym będzie! A jak
urośnie - od stóp do głów będzie ubrany, zawsze podług najnowszej mody. Naj-
ważniejszy jest sznyt! Jeśli masz na sobie odpowiedni krój, świat będzie na ciebie
spoglądał innymi oczyma - powtarzał ciągle Stanik. Do tego odpowiednie kamasze i
lakierki, człowieku! a forsa sama przypłynie do kasy, bez jednego kiwnięcia palcem!
A on - tu, Stanisław Cholonek z Poręby - ojciec! Syn powinien mu na kolanach
dziękować!
A Michcia Cholonek, już prawie matka, siedziała na szezlongu w mieszkaniu
swojej mamulki, sama, opuszczona przez wszystkich, z dzieckiem w brzuchu, żona
takiego, co to u Waleski węgiel rozwoził i gówno go to wszystko obchodziło. Furman
jeno na zastępstwo, trzy razy w tygodniu. W inne dni Waleska furmaniła sama.
Mieszkania nie mieli, mamulka musieli jej dawać jeść. Spała tu w izdebce na
szezlongu, a on sypiał na miechu z kartoflami u swoich ojców w kuchni, pospołu z
dwoma braćmi, wszyscy pokotem na ziemi. Przez noc stała się kobietą. Niedługo
ukończy dziewiętnaście lat, cóż wielkiego może ją jeszcze spotkać. Jakże szybko
młodość od niej uciekła! Piękne beztroskie dzieciństwo, gdy u panny Nowakowskiej
szydełkowała na lekcji robót ręcznych tę piękną chusteczkę z batystu i gdy za
dokładny modry szlaczek otrzymała obrazek w dowód uznania. Ale teraz było jej
wszystko jedno. Ugryzła jeszcze kawałek szlaczka i połknęła: Pónbóczku, pozwól mi
się tym udławić! Panna Nowakowska taka elegancka kobieta, a potem znaleźli ją po
przerwie w ubikacji nauczycielskiej, powieszoną na pasku płaszcza kąpielowego
nauczyciela Neumanna, ponieważ wziął sobie inną, taką Erykę Suschke z Madejowa.
Była służącą w „Leśnym Zameczku” i podobno od dłuższego czasu utrzymywał z nią
stosunki. Jak mógł człowiek upaść tak nisko i taką wykształconą osobę jak panna
Nowakowska zostawić na koszu dla jakiejś tam zwykłej służącej? Ale tu właśnie
można się przekonać, że los obraca się zawsze przeciwko wykształconym, a pomaga
ludziom prostym! A teraz nauczyciel Neumann bił Erykę Suschke jak psa, i lu znowu
można się przekonać, jak wszystko mści się na tym padole.
Przy tym wszystko tak pięknie się zaczęło! Na weselu była ubrana cała na
biało. Piękna niczym obrazek, jak z filmu. Wychodziła za mąż z całą pompą, jak jaka
hrabini. Stanik miał na sobie granatowe ubranie, pożyczone od brata.
- Dziewczyna wygląda jak anioł! - mówili ludzie w Porębie. Ślub cywilny i
kościelny jednego dnia, ale najpierw kościelny, bo po drodze z urzędu stanu cy-
wilnego zawsze jeszcze może się coś przytrafić. Liczy się tylko ślub kościelny, a co
się ma, to się ma!
- Na wszelki wypadek załatwcie to jednego dnia - powiedziała Świętkowa -
nie będziecie wtedy musieli dwa razy się ubierać, białe szybko się brudzi. Takiego
wesela tu na ulicy Oślowskiego od niepamiętnych czasów nikt nie widział. Stanik
często jeszcze potem mawiał: O tym, mój drogi, ludziska będą mówili, gdy już nikt
żył nie będzie, taka to była uroczystość.
I co było jeszcze ważniejsze: Michcia w dniu ślubu zachowała swoją cześć,
nie tak jak córka Piterki, która na łeb na szyję musiała pędzić do ołtarza, by dziecko
nie przyszło przed ślubem. Michcia i Stanik chodzili ze sobą przed tym dwa łata i trzy
miesiące. Nic się nie zdarzyło, za co Michcia nie mogłaby odpowiadać przed Bogiem
czy przed własną matką. Ale i matka miała na nich oko, bo nigdy nie była za
Stanikiem.
- Czegóż się można spodziewać po takim Cholonku? - mawiała Świętkowa. -
Co to za ludzie! Nie odłożyli na bok złamanego grosza. Ale jeśli się dzioucha uprze
przy jakimś chłopie, to matka nie powinna stawać na przekór, ciągle powtarzała
ciotka Hejdla. Mimo że Michcia zasłużyła sobie na lepszego chłopa. Czego ona nie
umie!
Zaproszono dwudziestu trzech gości, a przyszło czterdziestu dwóch.
- Musimy także zaprosić ojców z jego strony - powiedziała Świętkowa. -
Mimo że wolałabym inaczej. To tacy prości ludzie, że człowiek musi się za nich
wstydzić przed sąsiadami. Przeleć no się hań na ulicę Jäschkego i powiedz, żeby też
przyszli, ale żeby sobie za wiele nie obiecywali, bo mamy za mało stołków!
A kiedy stary Cholonek ze swoją babą przyszli, Świętkowa wybiegła im
[ Pobierz całość w formacie PDF ]