Jaselka, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JASEŁKA.WYCIĄGZ PAMIĘTNIKÓW KTOSIAspisany przezJ. I. Kraszewskiego.Kijów.Nakładem Leona Idzikowskiego Księgarza.1862. Wolno drukować, pod warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, powydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.Warszawa, dnia 19 ( 31) Lipca 1861 r.Starszy Cenzor,Antoni Funkenstein.W Drukarni Gazety Polskiej.Tom I.Heraldycy nasi i historycy rodzin szlacheckich, często niedarowane popełniają błędy igrzeszą nieświadomością najgrubszą, która na nich zżymać się i ramionami ruszać każe; choćnajmłodszy z nich, od przeszło stu lat spoczywa w grobie, i te oznaki niezadowolnienia wcalego już nie obchodzą. Ale dobrze jednak choć tem sobie ulżyć nieco i nagderać nanieboszczyków, bo żywi ani słowa na siebie nie dają powiedzieć.Mijam już to, że wielu bardzo słusznych i zacnych obywateli, prawdziwych karmazynów inajpotężniej herbownych (bo nawet lokaje i stangreci ich na kołnierzach, guzikach ikamizelkach rodowód familijny noszą), nie znajduję ani w Paprockim, ani w Okolskim, ani wNiesieckim, ani nawet w Koropatnickim i Wielądku; ale, co gorzej daleko, książęcymrodzinom, hrabiowskim gniazdom dostało się po tebinkach jakby prostej zagonowejszlachcie. Jużciż to być nie może, aby kłamały papiery, rodowody i tytuły na tysiącu kopertod wieku powtarzane: kłamią więc heraldycy — a temu wszystkiemu zawiść tylko winna.Tak naprzykład otworzywszy folianty, widzę z nich, że rodzina hrabiów z Górki wygasła,a wiem z pewnością, że była familia, która się od nich wiodła, i właśnie mi tu o niej mówićprzychodzi: nie mogę więc pominąć prosapij.Wedle statecznego podania, które przy ognisku domowem powtarzało się lat kilkaset,jeden z Górków emigrował dla jakichś familijnych niesnasek na Litwę i tu się osiedlił,ożeniwszy się z córką kniazia Kapusty.Wiadomo zaś całemu światu a przynajmniej tym, co w papierach grzebią, że ród kniaziówKapustów był bardzo znamienity, że się oni wiedli od książąt Perejasławskich i pieczętowaliczemś nakształt Odrowąża; że w Kijowskiem, w Owruckiem i na Podolu zdawna byliojczycami, szerokie posiadali ziemie, na zamku w Owruczu horodnie swoje mieli jeszcze zakróla Zygmunta Starego, i ogromny paludament z czapką, książęcą nosili na pieczęciach.Czy to była ostatnia z rodu kniaziów Kapustów, która mienie znaczne w dom owegoGórki, na Litwie przezwanego Górą, wniosła, nie wiem; ale Niesiecki mało co napisawszy otej familii, uciął nagle, jakby za jego czasów już ich na świecie nie było. Są, czy nie ma,o tem wam nie powiem lepiej od Niesieckiego — bo nie wiem; ale że niebardzo dawnojednego autentycznego kniazia widywałem chodzącego po świecie w dziurawych butach, wpostaci skromnego nader kancelisty, gotowym przypuszczać, że i ci Kapustowie tylko sięprzyczaili. Wszystko się trafia: i książęta czasem w piecu palą, i stróże na aksamitnychwylęgają, się poduszkach.Ale wracajmy do rzeczy. Ów tedy hrabia Góra na Litwie osiedlony, żonaty, dziedzicznacznych włości, już do Wielkopolski nie tęsknił, i został tu nowej gałęzi rodu swojegoprotoplastą. Ile pokoleń przeważnemi dzieły wsławiły się do ostatnich szczepu latorośli, októrych tu wam chcę cos powiedzieć — nie widzę potrzeby wyliczać; dosyć, że najbliższeminas czasy żyli sobie dwaj rodzeni bracia, dziedzice imienia i mienia pradziadów, hrabiowieGórowie: Herman hrabia z Góry i Rajmund.Starszy Herman mieszkał w tym zakątku bajecznym i mało znanym, który oddzielaWołyń od Pińszczyzny. Prawią o nim dziwy, lecz nie tak to straszne jak się zdaje zdaleka.Wątpię, by czytelnik znał dobrze ten kraj ogadany i spotwarzony przez tych, którzy mielinieszczęście być w przejeździe pokąsanemi od komarów, lub w niedość wygodnej przespaćsię tam karczmie.Niedobre drogi, któremi się sławi ten zakąt kraju naszego, mocno wpływają na famę, jakąmu uczyniono: strząsłszy się na nich podróżny, widzi potem wszystko w najczarniejszychkolorach.Tymczasem kraj ten poleski ma swój wdzięk, a kto się w nim urodził, tak go kocha i takgo widzi pięknym, żeby go na żadną Arkadyą, nawet sochaczewską nie pomieniał.I ci co w nim pomieszkali trochę tylko, i choć odrobinę się w nim kochali, co kilka latmłodych przebłądzili po tutejszych lasach, przepolowali po błotach: wspominają i błota zuczuciem, i lasy z uśmiechem, i kraj z westchnieniem....Nie powiem, żeby tu mieszkało wesele, ale nad temi płaszczyznami drzemiącemi,otoczonemi lasy, wśród tych błot, na których krzykliwe ptastwo dzikie w szumiących odzywasię wiszarach, na żółtych piaskach i pólkach zielonych, nad które z gaju wychylone brzozyzwieszają płaczące gałęzie: taka wieje tęsknota luba, taki smętek porywający za serce, że ktogo raz tu skosztował, wiecznie musi wspominać i przyśni mu się w śmierci godzinie.Naokoło zamknięty świat wstęgą borów sinych, ale dusza wylatuje zań i marzy swobodna.Tam, gdzie wiele widać, serce już nic nie pragnie i tęskni; ale tu inaczej: jak w więzieniuszerokiem buja fantazja, gdzieś za światy lecąc daleko.Często spotkasz w takich zakątkach na starym spróchniałym pniu dziecię lub starca, któryzadumał się z oczyma wlepionerni w bory, i marząc trawi godziny. Cisza głucha, której nawetwiatr, wstrzymany ścianami lasów nie śmie przerywać szum powolny i jednostajny drzew,które drzemać się zdają kołysząc, szelest traw bujnych, trzcin szemrzących, mruczenie wodysączącej się ospale, krzyk ptastwa żałobny i przejmujący jak skarga istoty, coby coś chciałaprzemówić do człowieka: wszystko to do tęsknoty usposabia i zasiewa ją w duszy za rana.To też i lud tutejszy zda się rozespany, rozmarzony, powolny, jakby całe życie o innymdumał świecie. Chodzi pomału, odpoczywa długo, a o jutro niewiele się troszczy; i naturajego łagodna i serce miękkie, i myśl, bylebyś jej cugli rozpuścił, dziwnie poetycznemiukraszona farbami. Nie panuje jej wesele: każda piosnka i powieść kończy się mogiłą,śmiercią lub łzą; przecież zaprawdę piękniejsze to od karczemnego śpiewku szalonego, którysię dziką w ustach wieśniaka wydaje ironią życia.Herman hrabia Góra mieszkał w jednym z najzapadlejszych krańców Polesia, w Horycy,której lasy i pola przytykały już do niezmiernych błot pińskich, przerzniętych mnó- stwemrzek i strumieni. Horyca, na małej piasczystej stojąca wyniosłości, miała tylko jednę drogę,którą się do niej przybywało i wracało, zkądkolwiek jechać przyszło, z Rzymu czy z Laponii;była bowiem z tej tylko jednej strony dostępną. Zimową porą, gdy błota stanęły, drugigościniec przez trzęsawiska i rzeki ku Pińskowi otwierał się chwilowo, a w razie pilnejpotrzeby były obijaniki, dęby i czółna, któremi posyłano i jeżdżono do miasta.Żyło się tu jak u Pana Boga za piecem, wedle pospolitego przysłowia; nie łatwo dostał sięnatręt, groble zarastały trawą: cudzej twarzy rzadko kto zobaczył.Przez niezmiernie długą groblę złożoną z nakotów, tojest wpoprzek pokładzionych dylów,polan i chrustów, przejeżdżało się najprzód przez odnogi błot otaczające Horycę, potem, jużbrnąc po osie w piasku, trzeba było dążyć do miasteczka.Było to bowiem miasteczko, i sześć ogromnych karczem drewnianych, przez którychściany nieszczelne wróble na wylot przelatywały, świadczyły o jego przywilejach. Oprócz,tego zdala nawet widać już było kopuły cerkwi, srebrzystą pokryte blachą, i dach gontamipobity wysokiej synagogi. Dalej czarne dranicami kryte chaty ciągnęły się długiemi sznuramina wszystkie strony, wśród palisad i płotów, z po za których wyglądały stare grusze, jodły ibrzozy.Po za mieściną dopiero, znowu za drugą groblą stał tak zwany zamek. Musiał teżto byćniegdyś gródek obronny, bo szczątki zielonego, trawą i bzami dzikiemi porosłego wału,jeszcze go dotąd otaczały. Ale naprzeciw wjazdu szeroko wyszczerbiły się usypy, fosa byłazarzucona tak, że przebyć ją było można bez pomocy mostu, i wprost widać było domostwo,które zastąpiło dawne zamczysko. Z kawału muru prastarych czasów zrobiono dworzecobszerny, a że nowy dziedzic nie kochał się widać w cegłach i musiał wierzyć, że drewnianydom zdrowszy: na tej budowie oparł piętro sosnowe, nietynkowane nawet, które wyglądałojak stare pudełko. Wysoki łamany dach z wielkiemi oknami, fantastycznie dopełniał gmachu,z po za którego wierzchołki starych świerków ogrodowych, lip i grabów wyglądały.Dziedziniec zamkowy był pusty, w prawo za parkanem kryły się oficyny i kuchnia,wstydząc się, że były do prostych chat podobne; w lewo wysunęła się stajnia z tartegodrzewa, ale i tej się nie udało, bo słupy się pogięły i stała koszlawo, a z jednego boku aż sięmusiała podeprzeć.Przede dworem ani ganku, ani słupów, ani daszka, któryby wnijście osłaniał; ścieżkaprowadziła do progu i ogromnych drzwi sieni zawsze zamkniętych. Z drugiej jednak drożynymocniej wydeptanej z prawego boku, między kuchnią a dworem, wnosić było można, że niążycie płynęło zeń i odpływało.... U bocznego wnijścia był i ganeczek na dwóch słupkach zławkami.Gdy od opisu miejsca przychodzi mi do gospodarza i pana przystąpić, niemałą w temczuję trudność; charakteru jego, obyczajów, życia, nie tak łatwo dam wam wizerunek: z musujednak podjąć się go jestem obowiązany. Przejdźmy więc pospiesznie smutne drzwi główne,dzień cały zaryglowane, sień wielką z leżącemi w jej podłodze ogromnemi drzwiami dolochu; przesuńmy się przez cały szereg izb staremi i biednemi zastawionych sprzętami, iwnijdźmy do pokoju pana, po którym najłatwiej nam będzie poznać jego samego.Wszystkie stare izby, sklepione niegdyś zamkowe komnaty, z małemi w grubych murachokienkami, był...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]