Jack Higgins - Orzeł wylądował, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack HigginsOrze� wyl�dowa�TomCa�o�� w tomachPolski Zwi�zek NiewidomychZak�ad Wydawnictw i Nagra�Warszawa 1991Prze�o�y� - Jerzy �ebrowskiT�oczono pismem punktowymdla niewidomychw Drukarni PZN,Warszawa, ul. Konwiktorska 9Przedruk z wydawnictwa"Amber"Pozna� 1990Pisa�a K. PabianKorekty dokona�yB. KrajewskaPrologW sobot� sz�stego listopada1943 roku, dok�adnie o godziniepierwszej w nocy, HeinrichHimmler, Reichsf~uhrer Ss iszef pa�stwowej policji,otrzyma� kr�tki komunikat:"Orze� wyl�dowa�". Oznacza�o to,�e dotar�a w�a�nie bezpieczniedo Anglii niewielka jednostkaniemieckich spadochroniarzy,gotowa dokona� porwaniabrytyjskiego premiera WinstonaChurchilla z wiejskiejposiad�o�ci w Norfolk, w kt�rejmia� sp�dza� weekendwypoczywaj�c nad morzem. Ksi��kata jest pr�b� odtworzeniaokoliczno�ci towarzysz�cych owejniezwyk�ej akcji. Przynajmniejpi��dziesi�t procent jej tre�cistanowi� udokumentowane,autentyczne wydarzenia.Czytelnik musi sam zdecydowa�,do jakiego stopnia ca�a resztato domys�y i fikcja.Rozdzia� IKiedy wchodzi�em przez bram�,kto� kopa� gr�b w rogucmentarza. Utkwi�o mi to wpami�ci, bo stanowi�o jakbyzapowied� prawie wszystkichp�niejszych wydarze�.Gdy szed�em w tamt� stron�,klucz�c mi�dzy nagrobkami ipodnosz�c ko�nierz trencza dlaochrony przed zacinaj�cymdeszczem, z buk�w rosn�cych podzachodni� �cian� ko�cio�apoderwa�o si� z gniewnymkrakaniem pi�� czy sze��gawron�w, wygl�daj�cych jakczarne ga�gany.Cz�owiek, kt�ry kopa� d�,m�wi� co� do siebie p�g�osem.Nie mo�na by�o zrozumie� s��w.Obszed�em �wie�o usypany kopiec,unikaj�c wyrzucanej �opat�ziemi, i zajrza�em do �rodka.- Fatalna pogoda na tak�robot�.Podni�s� wzrok, opieraj�c si�na �opacie. By� to bardzo starycz�owiek w szmacianej czapce izniszczonej, zab�oconejmarynarce, z przewi�zanym naramionach workiem. Mia�zapadni�te, wychud�e, pokrytesiwym zarostem policzki iwilgotne, zupe�nie pozbawionewyrazu oczy.- Pada - doda�em, pr�buj�cnawi�za� rozmow�.Okaza� co� w rodzajuzrozumienia. Spojrza� nazachmurzone niebo i podrapa� si�po brodzie.- Po mojemu b�dzie jeszczegorzej, zanim si� wypogodzi.- Nie u�atwia to panu pracy -stwierdzi�em. Na dnie do�u by�oco najmniej sze�� cali wody.Pogmera� �opat� w drugim ko�cumogi�y. Ziemia zapad�a si�,jakby co� zmursza�ego rozsypa�osi� w proch.- Nie jest tak �le. Wprzesz�o�ci na tym cmentarzyskupochowano ju� tylu, �e teraz niegrzebie si� nikogo w ziemi, inow ludzkich szcz�tkach.Roze�mia� si�, ods�aniaj�cbezz�bne dzi�s�a, a potem si�schyli�, poszpera� w ziemi podnogami i podni�s� ko�� ludzkiegopalca.- Widzi pan?Fascynacja �yciem, z ca��jego niesko�czon�r�norodno�ci�, ma granice nawetdla zawodowego pisarza,zdecydowa�em wi�c, �e porazmieni� temat.- O ile si� nie myl�, toko�ci� katolicki?- Tu s� sami katolicy -odpar�. - Zawsze tak by�o.- Wi�c mo�e zdo�a mi panpom�c. Szukam pewnego grobu, amo�e nawet pomnika w �rodkuko�cio�a. Niejaki Gascoigne.Charles Gascoigne. Kapitanmarynarki.- Nigdy o nim nie s�ysza�em -stwierdzi�. - A jestem tuko�cielnym czterdzie�ci jedenlat. Kiedy go pochowano?- Oko�o roku tysi�c sze��setosiemdziesi�tego pi�tego.Wyraz jego twarzy nie zmieni�si�.- A, to jeszcze przede mn� -odpowiedzia� z niezm�conymspokojem. - Mo�e ojciecVereker b�dzie co� wiedzia�.- Znajd� go w ko�ciele?- Tak, albo na plebanii. To zadrzewami, po drugiej stroniemuru.W tej w�a�nie chwili siedz�cena bukach nad naszymi g�owamistado gawron�w z niewiadomegopowodu zerwa�o si� do lotu.Dziesi�tki ptak�w ko�owa�o wpadaj�cym deszczu, wype�niaj�cpowietrze jazgotem. Starzecspojrza� w g�r� i cisn��znalezion� ko�� w kierunkuga��zi. A potem powiedzia� co�bardzo dziwnego.- Ha�a�liwe kanalie! - zawo�a�.- Wracajcie do Leningradu!Mia�em w�a�nie odej��, aleprzystan��em zaintrygowany.- Do Leningradu? - zapyta�em.- Dlaczego pan tak m�wi?- W�a�nie stamt�d przylatuj�.Szpaki te�. Obr�czkuj� je wLeningradzie, a w pa�dziernikupojawiaj� si� tutaj. Tam w zimiemarzn�.- Naprawd�? - spyta�em.O�ywi� si� wyra�nie, wyj�� zzaucha po��wk� papierosa i wetkn��do ust.- W zimie tam takie mrozy, �ecz�owiekowi odpadaj� jaja. Wczasie wojny w Leningradziezgin�o du�o Niemc�w. Wcale ichnie zastrzelili, nic z tychrzeczy. Zwyczajnie zamarzli na�mier�.S�ucha�em zafascynowany.- Sk�d pan to wszystko wie? -zapyta�em.- O ptakach? - odpar� i nagleca�kowicie si� zmieni�, a jegotwarz nabra�a szelmowskiegowyrazu. - No, od Wernera.Wiedzia� o nich wszystko.- Kim by� Werner?- Werner? - zamruga� par� razypowiekami, a jego spojrzeniesta�o si� zn�w bezmy�lne, cho�r�wnie dobrze m�g� tylkoudawa�. - Z tego Wernera by�dobry ch�opak. NIe powinni bylitak si� z nim obej��.Pochyli� si� nad �opat� izacz�� znowu kopa�, ca�kowicieignoruj�c moj� obecno��. Sta�emjeszcze przez chwil�, by�ojednak oczywiste, �e nic wi�cejnie powie, niech�tnie wi�c - gdy�zanosi�o si� na ciekaw� histori�- odwr�ci�em si� i poszed�emmi�dzy nagrobkami w stron�g��wnej bramy.Zatrzyma�em si� w kruchcieko�cio�a. Na �cianie by�atablica oprawiona w ciemnedrewno, z wyblak�ymi z�oconymiliterami. Napis u g�ry g�osi�:Ko�ci� Naj�wi�tszej Marii Pannyi Wszystkich �wi�tych w StudleyConstable, poni�ej podanogodziny mszy i spowiedzi. A udo�u mo�na by�o przeczyta�:ojciec Philip Vereker, S. J.(Societas Jesu, TowarzystwoJezusowe - jezuici).Bardzo stare d�bowe drzwitrzyma�y si� na �elaznychsztabach i zaopatrzone by�y wzasuwy. Klamka z br�zu mia�akszta�t g�owy lwa z ogromnympier�cieniem w paszczy. Abydosta� si� do �rodka, nale�a�oten pier�cie� przekr�ci�. Drzwiotworzy�y si�, skrzypi�ctajemniczo.Spodziewa�em si� mrocznego iponurego wn�trza, tymczasemzobaczy�em co� w rodzaju ma�ej�redniowiecznej katedry, pe�nej�wiat�a i zaskakuj�coprzestronnej. Nawa mia�aprzepi�kne arkady, a ogromnenormandzkie kolumny wznosi�y si�ku wspania�emu sufitowi zdrewna, bogato zdobionemup�askorze�bami, kt�reprzedstawia�y ludzkie izwierz�ce postaci i zachowa�ysi� w zadziwiaj�co dobrymstanie. Rz�d okr�g�ych okien poobu stronach g��wnej nawy nawysoko�ci dachu sprawia�, �e down�trza wpada�o tak zaskakuj�codu�o �wiat�a.W ko�ciele sta�a pi�kna,kamienna chrzcielnica, a na�cianie obok niej wymieniono natablicy nazwiska wszystkichksi�y, kt�rzy s�u�yli w nimBogu na przestrzeni lat. List�rozpoczyna� niejaki Rafe deCourcey pod dat� 1132 rok, ako�czy� Vereker, sprawuj�cy sw�jurz�d od 1943 roku.Dalej znajdowa�a si�niewielka, ciemna kaplica.P�omyki �wiec migota�y przedwizerunkiem Naj�wi�tszej MariiPanny, kt�ry w p�mroku wydawa�si� zawieszony w powietrzu.Min��em go i poszed�em mi�dzy�awkami przez �rodek ko�cio�a.By�o bardzo cicho. Rubinowe�wiat�o znaczy�o obecno��Naj�wi�tszego Sakramentu, wysokonad o�tarzem wisia�a Xv_wiecznafigura ukrzy�owanego Chrystusa,a w okna u g�ry b�bni� deszcz.Us�ysza�em za sob� szuraniebut�w po kamiennej posadzce iczyj� ch�odny, stanowczy ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl