Jan Kochanowski - Treny, L.PLIXI TXT

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.Jan KochanowskiTrenyTower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000TREN IWszytki płacze, wszytki łzy HeraklitoweI lamenty, i skargi Symonidowe,Wszytki troski na wiecie, wszytki wzdychaniaI żale, i frasunki, i ršk łamania,Wszytki a wszytki za raz w dom się mój nocie,A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomożcie,Z którš mię niepobożna mierć rozdzieliłaI wszytkich moich pociech nagle zbawiła.Tak więc smok, upatrzywszy gniazdko kryjome,Słowiczki liche zbiera, a swe łakomeGardło pasie; tymczasem matka szczebieceUboga, a na zbójcę coraz się miece,Prózno ! bo i na sarnę okrutnik zmierza,A ta nieboga ledwe umyka pierza.Prózno płakać - podobno drudzy rzeczecie.Cóż, prze Bóg żywy, nie jest prózno na wiecie?Wszytko prózno! Macamy, gdzie miękcej w rzeczy,A ono wszędy cinie! Błšd - wiek człowieczy!Nie wiem, co lżej : czy w smutku jawnie żałować,Czyli się z przyrodzeniem gwałtem mocować?TREN IIJeslim kiedy nad dziećmi piórko miał zabawić,A kwoli temu wieku lekkie rymy stawić,Bodajżebych był raczej kolebkę kołysałI z drugimi nieważne mamkom pieni pisał,Którymi by dziecinki noworodne spiłyI swoich wychowańców lamenty tóliły!Takie fraszki mnie zbierać pożyteczniej byłoNiżli, w co mię nieszczęcie moje dzi wprawiło,Płakać nad głuchym grobem mej wdzięcznej dziewczynyI skarżyć się na srogoć ciężkiej Prozerpiny.Alem użyć w obojgu jednakiej wolnociNie mógł: owom ominšł, jako w dordzałociDowcipu co ranego; na to mię przygodaGwałtem wbiła i moja nienagrodna szkoda.Ani mi teraz łacno dowiadać się o tym,Jaka mię z płaczu mego czeka czeć na poty m.Nie chciałem żywym piewać, dzi umarłym muszę.A cudzej mierci płaczšc, sam swe koci suszę.Prózno to! Jakie szczęcie ludzi naszladuje,Tak w nas albo dobrš myl, albo złš sprawuje.O prawo krzywdy pełne! O znikomych cieniSroga, nieubłagana, nieużyta ksieni !Tak li moja Orszula, jeszcze żyć na wiecie3Nie umiawszy, musiała w ranym umrzeć lecie?I nie napatrzawszy się jasnoci słonecznejPoszła, nieboga, widzieć krajów nocy wiecznej !A bodaj ani była wiata oglšdała!Co bowiem więcej, jeno ród a mierć poznała?A miasto pociech, które winna z czasem byłaRodzicom swym, w ciężkim je smutku zostawiła.TREN IIIWzgardziła mnš, dziedziczko moja ucieszona!Zdałać się ojca twego barziej uszczuplonaOjczyzna, niżliby ty przestać na niej miała.To prawda, żeby była nigdy nie zrównałaZ ranym rozumem twoim, z pięknymi przymioty,Z których się już znaczyły twoje przyszłe cnoty.O słowa! o zabawo! o wdzięczne ukłony!Jakożem ja dzi po was wielce zasmucony!A ty, pociecho moja, już mi się nie wróciszNa wieki ani mojej tesknice okrócisz!Nie lza, nie lza, jedno się za tobš gotowaćA stopeczkami twymi ciebie naszladować.Tam cię ujrzę, da Pan Bóg, a ty więc drogimiRzuć się ojcu do szyje ręczynkami swymi!TREN IVZgwałciła, niepobożna mierci, oczy moje,Żem widział umierajšc miłe dziecię swoje!Widziałem, kiedy trzęsła owoc niedordzały,A rodzicom nieszczęsnym serca się krajały.Nigdyć by ona była bez wielkiej ałociMojej umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkociI serdecznego bolu, w którymkolwiek lecieMnie by smutnego była odbiegła na wiecie;Alem ja już z jej mierci nigdy żałociwszy,Nigdy smutniejszy nie mógł być ani teskliwszy.A ona, by był Bóg chciał, dłuższym wiekiem swoimSiła pociech przymnożyć mogła oczom moim.A przynamniej tymczasem mogłem był odprawićWiek swój i Persefonie ostatniej się stawić,Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałoci,Której równia nie widzę w tej tu miertelnoci.Nie dziwuję Niobie, że na martwe ciałaSwoich namilszych dziatek patrzšc skamieniała.4TREN VJako oliwka mała pod wysokim sademIdzie z ziemie ku górze macierzyńskim ladem,Jeszcze ani gałšzek, ani listków rodzšc,Sama tylko dopiro szczupłym prštkiem wschodzšc:Tę jesli, ostre ciernie lub rodne pokrzywyUprzštajšc, sadownik podcišł ukwapliwy,Mdleje zaraz, a zbywszy siły przyrodzonej,Upada przed nogami matki ulubionej -Takci się mej namilszej Orszuli dostało.Przed oczyma rodziców swoich rostšc, małoOd ziemie się co wznióswszy, duchem zaraliwymSrogiej mierci otchniona, rodzicom troskliwymU nóg martwa upadła. O zła Persefono,Mogłaże tak wielu łzam dać upłynšć płono?TREN VIUcieszna moja piewaczko! Safo słowieńska!Na którš nie tylko moja czšstka ziemieńska,Ale i lutnia dziedzicznym prawem spać miała!Tę nadzieję już po sobie okazowała,Nowe piosnki sobie tworzšc, nie zamykajšcUstek nigdy, ale cały dzień przepiewajšc,Jako więc lichy słowiczek w krzaku zielonymCałš noc przepiewa gardłkiem swym ucieszonym.Prędko mi nazbyt umilkła! Nagle cię srogamierć spłoszyła, moja wdzięczna szczebiotko droga!Nie nasyciła mych uszu swymi piosnkami,I tę trochę teraz płacę sowicie łzami.A ty ani umierajšc piewać przestała,Lecz matkę, ucałowawszy, take żegnałaJuż ja tobie, moja matko, służyć nie będęAni za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę;Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać.To i czego żal ojcowski nie da serdecznyPrzypominać więcej, był jej głos ostateczny.A matce, słyszšc żegnanie tak żałociwe,Dobre serce, że od żalu zostało żywe.5TREN VIINieszczęsne ochędóstwo, żałosne ubioryMojej namilszej cory!Po co me smutne oczy za sobš cišgniecie,Żalu mi przydajecie?Już ona członeczków swych wami nie odzieje Niemasz, nie masz nadzieje!Ujšł jš sen żelazny, twardy, nieprzespany...Już letniczek pisanyI uploteczki wniwecz, i paski złocone,Matczyne dary płone.Nie do takiej łożnice, moja dziewko droga,Miała cię mać ubogaDoprowadzić! Nie takšć dać obiecowalaWyprawę, jakšć dałaGiezłeczkoć tylko dała a lichš tkaneczkę;Ojciec ziemie brełeczkęW główki włożył. - Niestetyż, i posag, i onaW jednej skrzynce zamkniona!TREN VIIIWielkie mi uczyniła pustki w domu moim,Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:Jednš maluczkš duszš tak wiele ubyło.Ty za wszytki mówiła, za wszytki piewała,Wszytki w domu kšciki zawżdy pobiegała.Nie dopuciła nigdy matce się frasowaćAni ojcu myleniem zbytnim głowy psować,To tego, to owego wdzięcznie obłapiajšcI onym swym uciesznym miechem zabawiajšc.Teraz wszytko umilkło, szczere pustki w domu,Nie masz zabawki, nie masz rozmiać się nikomu.Z każdego kšta żałoć człowieka ujmuje,A serce swej pociechy darmo upatruje.TREN IXKupić by cię, Mšdroci, za drogie pienišdze!Która, jesli prawdziwie mieniš, wszytki żšdze,Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,A człowieka tylko nie w anioła odmienić,Który nie wie, co boleć, frasunku nie czuje,Złym przygodom nie podległ, strachom nie hołduje.Ty wszytki rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie,6Jednakš myl tak w szczęciu, jako i w żałobieZawżdy niesiesz. Ty mierci namniej się nie boisz,Bezpieczna, nieodmienna, niepożyta stoisz.Ty bogactwa nie złotem, nie skarby wielkimi,Ale dosytem mierzysz i przyrodzonymiPotrzebami. Ty okiem swym nieuchronionymNędznika upatrujesz pod dachem złoconym,A uboższym nie zajrzysz szczęliwego mienia,Kto by jedno chciał słuchać twego upomnienia.Nieszczęliwy ja człowiek, którym lata swojeNa tym strawił, żebych był ujrzał progi twoje!Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzuconyI między insze, jeden z wiela, policzony.TREN XOrszulo moja wdzięczna, gdzie mi się podziała?W którš stronę, w którš się krainę udała?Czy ty nad wszytki nieba wysoko wniesionaI tam w liczbę aniołków małych policzona?Czyli do raju wzięta? Czyli na szczęliweWyspy zaprowadzona? Czy cię przez teskliweCharon jeziora wiezie i napawa zdrojemNiepomnym, że ty nie wiesz nic o płaczu mojem?Czy, człowieka zrzuciwszy i myli dziewicze,Wzięła na się postawę i piórka słowicze?Czyli się w czycu czycisz, jesli z strony ciałaJakakolwiek zmazeczka na tobie została?Czy po mierci tam poszła, kędy pierwej była,Niże się na mš ciężkš żałoć urodziła?Gdziekolwiek jest, jesli jest, lituj mej żałoci,A nie możesz li w onej dawnej swej całoci,Pociesz mię, jako możesz, a staw' się przede mnšLubo snem, lubo cieniem, lub marš nikczemnš!TREN XIFraszka cnota ! - powiedział Brutus porażony...Fraszka, kto się przypatrzy, fraszka z każdej strony!Kogo kiedy pobożnoć jego ratowała?Kogo dobroć przypadku złego uchowała?Nieznajomy wróg jaki miesza ludzkie rzeczyNie majšc ani dobrych, ani złych na pieczy.Kędy jego duch wienie, żaden nie ulęże;Praw-li, krzyw-li, bez braku każdego dosięże.A my rozumy swoje przedsię udać chcemy:Hardzi miedzy prostaki, że nic nie umiemy,7Wspinamy się do nieba, boże tajemniceUpatrujšc; ale wzrok miertelnej rzeniceTępy na to! Sny lekkie, sny płoche nas bawiš,Które się nam podobno nigdy nie wyjawiš...Żałoci! co mi czynisz? Owa już obojeMam stracić: i pociechę, i baczenie swoje?TREN XIIŻaden ojciec podobno barziej nie miłowałDziecięcia, żaden barziej nad mię nie żałował.A też ledwe się kiedy dziecię urodziło.Co by łaski rodziców swych tak godne było.Ochędożne, posłuszne, karne, niepieszczone,piewać, mówić, rymować jako co uczone;... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • red-hacjenda.opx.pl