Jan Skaradzinski - Rysiek, BIOGRAFISTYKA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jan Skaradziński
„R Y S I E K”
ZE MNIE NIE JEST TAKI ZWYKŁY MAN
Jego interpretacja podnosiła wartość utworu o kilka pięter. Miał tylko sobie właściwą, jakby
przerysowaną manierę wokalną, która stała się wyrazistym stylem. Miał głos zarazem szorstki
i aksamitny. Miał charyzmę pozwalającą mu wystawiać rockowy teatr z pogranicza życia i śmierci. Miał
odwagę wyśpiewywać historię swojego życia i swojej choroby, euforii i destrukcji (zwłaszcza
destrukcji). Był tak bardzo prawdziwy, naturalny, swojski; i jednocześnie tak bardzo amerykański,
westernowy. Na czas trwania koncertu, na czas trwania płyty wskrzeszał świat hippisowski. Ba! -
całym swoim życiem udowadniał, że hippisowską utopię można zamienić w rzeczywistość, nawet jeśli
ta utopia jest coraz bardziej miniona. Trzeba tylko mocno chcieć, no i trzeba zapłacić cenę najwyższą...
On zapłacił. Bo przy tym jak nikt oddał w swej sztuce tragizm posthippisowskiego losu... Założył się o
życie i zakład ten ostatecznie przegrał.
Choć, kiedy inni odchodzili, wydawał się taki nieśmiertelny...
Ceną, którą zapłacił, było jednak nie tylko życie. Także to, że swoje wielkie dzieła przyszło mu
latami tworzyć w stanie zniechęcenia do pracy, czasami na odczepnego, a czasami - również bywało -
pod przymusem. Pisał na przykład zamknięty od zewnątrz w hotelowym pokoju. Ale to tylko
potwierdza, jaki miał talent. I że wszystko - prawie wszystko - co dostał od hojnego losu, poszło mu
właśnie „w talent". Również dlatego ów medal ma aż tak skrajnie odmienne strony. Awers - jasny,
lśniący na scenie, szlachetny, wspaniały; i rewers - ciemny, brudny, tragiczny, szokujący. Niech jednak
dobra poezja nie przesłoni złej prozy, niech jasna strona nie przesłoni ciemnej - ani odwrotnie. Innymi
słowy - bez strony jasnej nie byłoby ciemnej, a bez strony ciemnej pewnie nie byłoby jasnej...
Także dlatego budzi się i kłuje świadomość, że drugiego takiego jak on nie było, gdyż nawet
legendy o zachodnich straceńcach rocka nie mają tu prostego przełożenia; oraz że drugiego takiego jak
on już nie będzie, gdyż jego zalet i wad nawet nie spróbuje skserować show biznes, wszak zdolny do
wszystkiego.
Chociaż...
Był wielkim artystą. Jest wielkim artystą. Bo tacy jak on nigdy nie umierają.
2
Rozdział I
KIEDY BYŁEM MAŁY
(czyli dzieciństwo i młodość)
Próbowałem pracować, ale nic z tego
nie wychodziło. Jakoś nie mogłem się
wciągnąć. Robota nudziła mnie.
Zatrudniałem się gdzie popadnie i po
paru dniach przestawałem przychodzić.
Ryszard Riedel
Rok 1956 należy do najważniejszych w historii. Historii narodowej, oczywiście, ale też - co się
okaże dużo później - rockowej. Jednak wrzesień 56 wyglądał na taki, jakich dużo wcześniej i potem.
Tamten wrzesień - rozpięty między Czerwcem a Październikiem - zwłaszcza w skali tamtego roku jawił
się jako miesiąc zwyczajny. A bodaj jedyny znak nowych prądów, odciśnięty w ówczesnych gazetach,
dotyczy przemianowania Międzynarodowych Nagród Stalinowskich „Za utrwalanie pokoju między
narodami" na Międzynarodowe Nagrody Leninowskie. Też ładnie. Ale w gazetach dominowało
posiedzenie Sejmu ze szczególnym uwzględnieniem „ożywionej debaty nad expose premiera
Cyrankiewicza", przy okazji odnotowano, również ożywione, obchody właśnie rozpoczynających się
Dni Kolejarza; na świecie omawiano nowy plan USA w sprawie Suezu i celebrowano Święto Narodowe
Brazylii, przypadające dokładnie 7 września. Na kolumnach sportowych trochę miejsca poświęcono
rozegranym tamtego dnia derby Warszawy w piłce nożnej między CWKS (tak wtedy nazywała się
dzisiejsza Legia Daewoo) a Gwardią. Mecz zakończył się wynikiem 5:1, dwie bramki strzelił Ernest Pol
- którego osoba dla naszej opowieści nie jest całkiem obojętna. O muzyce rockowej nie pisano nic, nie
tylko dlatego, że wówczas nosiła pieluchy.
Ale na Śląsku ludzie żyli czymś innym. Przede wszystkim niedawnym wypadkiem w kopalni
„Chorzów", który pochłonął dwadzieścia dziewięć ofiar śmiertelnych. Także wprowadzeniem nowego
odbiornika telewizyjnego marki Wisła.
No i wydłużającymi się kolejkami po prawie wszystko. I jeszcze tym, że tamten wrzesień był bardzo
ciepły. Na pewno bardziej letni niż jesienny, co w polskiej szerokości geograficznej nie jest takie
oczywiste.
Po prostu na Śląsku nie wyczuwało się wtedy ani Października, ani października.
Zresztą państwo Krystyna i Jan Riedlowie szczególnie wówczas mieli swoje własne zmartwienia
i radości. Oto ich drugie dziecko - o półtora roku młodsze od Małgosi - miało przyjść na świat już pod
koniec sierpnia. Tymczasem minął sierpień, minęło nawet dobrych parę dni września - i nic. Dopiero
właśnie 7 września, w piątek, około pierwszej w nocy...
Ryszard Riedel spóźnił się aż o jedenaście dni - jakby od razu dając do zrozumienia, że nie
będzie należał do osób punktualnych.
Jeszcze zanim się urodził było wiadomo, jakie dostanie imię
- mówi pani Krystyna.
Odziedziczył
je po ojcu mojego męża. A drugie imię - Henryk —po wujku mojego męża. Mąż często wujka
wspominał. Mówił, że pracował w Niemczech i tam zginął. W ten sposób chciał uczcić jego pamięć.
Ryszard Henryk urodził się w szpitalu w Chorzowie niedaleko ulicy Truchana, gdzie mieszkali
jego rodzice z siostrą. Mieszkali skromniej niż skromnie -w jednym pokoju z kuchnią, do tego bez
wygód. Po roku Riedlowie zamienili się z matką pana Jana, trafiając na ulicę Mielęckiego już do dwóch
3
pokoi z kuchnią, choć nadal bez wygód. Było lepiej, ale dalej ciasno, toteż mama często podrzucała
Rysia swojej teściowej, czyli jego babci. Małej Babci -jak ją nazywał w dzieciństwie, albo Starej
Samotnej Kobiecie -jak ją nazywał później, choćby w tej krótkiej chwili już w latach 90., gdy zaczął
pisać pamiętnik (zaczął i po paru kartkach skończył). Rysiek wyjaśniał tam, że gdyby babcia była
dobrym człowiekiem, nie zostałaby sama... W każdym razie babci nie znosił. Z
wzajemnością zresztą.
Nigdy nie dostał od niej prezentu, choć ja dostawałam zawsze. Zupełnie nie wiem dlaczego. Jak się
kiedyś zapytałam, nie umiała odpowiedzieć... —
wspomina Małgorzata dziś Michalski, siostra Ryśka.
Dziadkowie Rysia i Małgosi od strony ojca rozeszli się, gdy pan Jan miał trzy lata. Ryszard Riedel
- ale nie wokalista Dżemu, tylko ten, po którym wokalista Dżemu odziedziczył pierwsze imię -
wyjechał do Niemiec i trafił do Frei Korps, nacjonalistycznego ruchu ochotniczego, po latach
kadrowej bazie... SS. Istotnie - czas II wojny światowej spędził w Krakowie, w ochronie Hansa Franka,
krwawego gubernatora okupowanych ziem polskich (straconego po procesie w Norymberdze)!
Skomplikowane te polsko - śląsko - niemieckie losy... Bo Ryszard Riedel senior po prostu czuł się
Niemcem. Jego syn Jan natomiast - ani Niemcem, ani Polakiem. Ślązakiem po prostu. Warto dodać, że
Ryszard Riedel junior rzecz jasna znał brunatną przeszłość dziadka, lecz nie traktował jej jako
własnego moralnego garbu.
Odejście ojca - z którym po wojnie już się nie
spotkał, bo tropy prowadziły do, znamiennej, Argentyny
- oczywiście mocno wpłynęło na życie Jana Riedla.
Teściowa ponownie wyszła za mąż, a jego
ciągle podrzucała babci, gdzie tylko dostawał jeść i nic
więcej -
opowiada pani Krystyna.
Stale chodził po
ulicach. Był nawet typowym dzieckiem ulicy. Gdy
wychodziłam za niego za mąż, koleżanka wręcz zapytała
moją siostrę, czy nie boję się łączyć z kimś, kogo
4
wychowała tylko ulica...
Do tego dochodził surowy,
oschły i porywczy charakter...
On dom i uczucie
rodzinne poznał dopiero przy mnie. Jednak i tak nie
potrafił okazywać swoich uczuć, zwłaszcza wobec dzieci.
Małgorzata:
Nasza druga babcia, matka mojej
matki, powiedziała mi kiedyś: „ On żonę traktuje jak
księżniczkę, a was jak psy". I
rzeczywiście coś w tym było!
Krystyna Riedel:
Ileż to razy Rysiek przychodził do mnie i pytał: „Mama, czemu ojciec nie może,
tak jak inni ojcowie, pobawić się, pożartować, porozmawiać?". A mąż tak po prostu nie umiał.
Zmieniał się tylko wtedy, gdy... wypił. Wówczas dzieci cieszyły się,
mogły mu na głowę wchodzić, mogły oglądać telewizję do której tylko chciały. On nic... A jak
był trzeźwy
-
„Dobranocka" i spać.
Rysio, mama, Małgosia
Nieodwołalnie.
Ale pan Jan mógł sobie pozwolić na zaglądanie do kieliszka nie za
często. Na pewno rzadziej niż inni... Był bowiem kierowcą. Autobusy miejskie i
wycieczkowe, samochody służbowe miejscowych notabli, potem nawet ciężki sprzęt budowlany. Zresztą
motoryzacja stanowiła dla niego nie tylko pracę, bo również hobby. Na swoje samochody odkładał
każdy grosz, dlatego mógł kupić syrenkę, a później nawet zamienić ją na dużego fiata. Wtedy, pod
koniec lat 70., duży fiat to było coś!
Tak, ale kiedyś w zimie ja musiałam chodzić w kaloszach, a brat w
trampkach. A jak w szkole średniej wspomniałam, iż mam zamiar studiować medycynę, to ojciec
roześmiał się i powiedział, że mi ten pomysł wybije z głowy młotkiem, bo nie zamierza tyle lat łożyć!
My też się śmialiśmy, oczywiście
przez łzy - że auto to najlepsze dziecko
naszego tatusia -
opowiada siostra Ryśka.
Potem, po chwili, dodaje:
Kiedyś, jak mia-
łam parę lat, przyszłam do ojca, który
właśnie wrócił z pracy i jadł obiad, żeby
pochwalić się jakimś swoim rysunkiem.
A on krzyknął, żebym nie przeszkadzała
i... podarł
rysunek. Rysiek wszystko
widział, więc sam nigdy nie pokazywał mu
swoich rysunków - a rysował przepięknie.
I jeszcze jedno wspomnienie Małgorzaty
Michalski z tej bolesnej serii: Kiedy
mieliśmy po trzynaście, czternaście lat,
Rysio, mama, Małgosia
Ojciec, Małgosia, Rysio
ojciec pokłócił się z mamą, która wtedy pojechała do swojej matki. Więc on zaryglował drzwi
i wykręcił korki, żeby nie słyszeć naszego dzwonienia. Nie wpuścił nas do domu, nawet na noc!
Musieliśmy z bratem spać w piwnicy pełnej myszy, przytuleni, aby było nam cieplej, ponieważ to
działo się we wrześniu czy październiku. Ja już chciałam iść na milicję, ale Rysiek mnie powstrzymał.
Chyba właśnie takie postępowanie męża sprawiło, że starałam się być dla dzieci wyjątkowo
ciepła, wyjątkowo czuła
- mówi pani Krystyna.
A to rodziło zazdrość męża. Nie chciał dzielić mojej
miłości z nikim, nawet z dziećmi. Przyznał się do tego wprost dopiero w Niemczech, kiedy pierwszy raz
po ładnych paru latach rozmawialiśmy o pewnym incydencie, który mógł urosnąć do czegoś bardziej
poważnego. Bo kiedyś powiedział mi, że mam wybierać między nim a synem! Odparłam: „Chyba wariat
w ten sposób stawia sprawę. Ale jeśli tak, to już wybrałam! "... Bardzo długo porozumiewaliśmy się
wtedy ze sobą tylko przez dzieci. Aż któregoś dnia usłyszałam w pokoju dziwny hałas. Weszłam i
zobaczyłam jak leży na podłodze, a obok pusta butelka po wódce. Wypił ją całą na czczo! Gdy mnie
spostrzegł, zaczął płakać i skarżyć się, że kocham tylko dzieci, a jego wcale. Zmiękłam i zaprzeczyłam,
ale dodałam, by już nigdy nie stawiał mnie przed takim wyborem. ,,Ja wiem, ja wiem... " -przyznał.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]